niedziela, 29 grudnia 2013

Życie jest wędrówką, czyli moje tegoroczne podróże


Koniec roku to najlepszy czas na podsumowania wszelakie.
Dla mnie mijający właśnie rok był niespodziewanie jednym z lepszych i ciekawszych.
Przyniósł wiele dobrego: nowe przyjaźnie, ciekawe wyzwania i nowy, ważny cel.

Dzisiaj chciałabym krótko podsumować moje tegoroczne podróże, wszystkie jednakowo fascynujące i niezapomniane. Dzięki nim jestem bogatsza w doświadczenia, w ciekawe historie do snucia w długie wieczory i nowe znajomości, ale też apetyt mój pobudzony został bardzo, a wyobraźnia pracuje i już snuje plany na rok następny.

Zacznę od tego, co było najmniej spodziewane i najradośniejsze, mianowicie od kolejnego spełnionego marzenia, czyli od rozpoczęcia moich podróży śladami Pana Samochodzika, które odbyłam razem z nowymi znajomymi z forum www.pansamochodzik.ok1.pl.oraz z forum www.pansamochodzik.cba.pl 

W maju po raz pierwszy zawitałam na, jakże malownicze i urokliwe, Pojezierze Myśliborskie, gdzie wspólnie z miłośnikami tej arcyciekawej postaci literackiej, jaką bez wątpienia jest Pan Samochodzik, poszukiwałam szachownic na kościołach i zabytkowych miejscach:




Zwiedziłam miejsce związane z Templariuszami, czyli najstarszą ich kaplicę na naszych ziemiach, w Chwarszczanach:




do której dostępu broni niczym Cerber gospodyni proboszcza (jestem pewna, że staruszka pilnie strzeże legendarnych skarbów Zakonu)

Również po raz pierwszy w tym roku odwiedziłam Jerzwałd, a w nim dawny dom Zbigniewa Nienackiego, w którym zostałam bardzo gościnnie przyjęta przez obecnego właściciela, pana Godyckiego i wysłuchałam kilku anegdot z życia jednego z moich ulubionych pisarzy.




Było coś niezwykłego w fakcie, że miałam szczęście usiąść w kuchni mojego Mistrza, pić herbatę w miejscu, w którym powstawały przygody mojego ulubionego bohatera z dzieciństwa oraz zwiedzić jego dom, wyjść na taras z widokiem na przepiękne jezioro i podziwiać piękno okolicy, w której Zbigniew Nienacki odnalazł swoje miejsce.

Pobyt w Jerzwałdzie był niewątpliwie najważniejszym z moich tegorocznych wypraw.

Oczywiście udałam się na grób pisarza zapalić mu świeczkę i podziękować za całą jego twórczość:





Dostojny i przepiękny zamek w Gniewie również otworzył dla mnie swoje podwoje po raz pierwszy:




U schyłku lata szukałam śladów dawnej ekspedycji archeologicznej na Uroczysku w Tumie w sąsiedztwie przepięknej romańskiej kolegiaty:






Doznałam zaszczytu zwiedzenia Filmoteki Łódzkiej:




gdzie znajdują się prawdziwe skarby dla każdego miłośnika filmu polskiego, czyli oryginalne taśmy filmowe wielu, wielu filmów i seriali, między innymi : "Wyspy złoczyńców" czy "Pana Samochodzika i Templariuszy".

Kolejny raz odwiedziłam też Francję, a dokładnie Paryż i Orlean, gdzie mieszkają moi przyjaciele i gdzie czuję się, jak w moim drugim domu.


Szczególnie ważnymi elementami tej podróży było odwiedzenie grobu Edith Piaf w 50 rocznicę jej śmierci:




oraz odkrycie miejsca, w którym dokonał żywota Jakub de Molay, ostatni Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy:






 To tylko skrót moich tegorocznych podróży.
W przyszłym roku planuję nowe wyprawy, o których będę pisała na bieżąco.

Pierwsza z nich - już na początku lutego.









wtorek, 24 grudnia 2013



Wszystkim bywalcom mojej Biblioteczki życzę spokojnych i radosnych Świąt
smakołyków do syta
wymarzonych prezentów pod choinką
wspólnego kolędowania
Szczęśliwego Nowego Roku wypełnionego tylko dobrymi lekturami
oraz dużo, dużo czasu na realizowanie pasji i zainteresowań

Yvonne


A anioły z mojego miasta grają dla Was wszystkich w tę magiczną noc






I zagadka świąteczno-noworoczna: jakie to miasto?

czwartek, 19 grudnia 2013

"Niczego nie żałuję"



Gdybym miała kiedyś odpowiedzieć na pytanie, komu i czego najbardziej zazdroszczę, ani chwili nie wahałabym się nad odpowiedzią - wszystkim tym, którzy mieli okazję słuchać na żywo głosu Edith Piaf.


Przyszła na świat 19 grudnia 1915 roku na paryskim bruku - tak mówi legenda.




I myślę, że właśnie to słowo - legenda - najpełniej oddaje historię tej największej francuskiej artystki.

Legendą bowiem była już za życia i jest nią nadal, a w tym roku, w październiku, minęło równe 50 lat od jej śmierci.

Weszła do artystycznego świata Paryża tak zwyczajnie i po prostu: z ulicy, z paryskiego trotuaru, na którym odkrył ją Louis Leplée i jako pierwszy otoczył opieką. On pierwszy zobaczył w niej to, co potem widzieli wszyscy - pięknego wrażliwego "Wróbelka" o głosie mającym siłę kruszyć wszystkie serca.

Edith Piaf była niezwykła - kiedy wychodziła na scenę ubrana w skromną czarną sukienkę i stawała w blasku reflektorów, uosabiała sobą całe piękno muzyki. Swoim głosem opowiadała zarówno o rzeczach zwyczajnych, codziennych, jak i o tych wielkich, o uczuciach, o losie, o przeznaczeniu.

Czy była szczęśliwa?
Była kochana, to pewne.
Uwielbiana.
Słuchana na całym świecie.
Przyjmowana z honorami.
Ale do końca pozostała zwykłą, skromną, śmiejącą się do łez Edith.

Do końca nie zapomniała o środowisku, z którego się wywodziła i to głównie o nim śpiewała: o prostych ludziach, chłopcach i dziewczętach, o codziennym życiu paryskich uliczników, o dźwięku paryskich dzwonów, o żołnierzach, o prostych radościach, takich jak śpiew czy taniec, a przede wszystkim o swoim mieście - Paryżu. 

Sama kochała szczerze i bez umiaru.
Nawet miłością "zakazaną" - największym uczuciem darzyła znanego boksera, mistrza świata, Marcela Cerdan, który zginął tragicznie w katastrofie lotniczej i na zawsze okrył cieniem jej życie.

Żyła mocno, szybko i radośnie, tak jakby chciała nasycić się życiem, dniem codziennym, przyjaciółmi, kochankami i muzyką, która była treścią jej życia.

Pozostawiła nam wiele piosenek i swoje zapisane w nich na zawsze uczucia i emocje.

Wiele rzeczy zapewne na zawsze pozostanie tajemnicą - legendą właśnie. Jak choćby ta wspominana już przeze mnie: związana z miejscem jej przyjścia na świat.

Ale na pewno wiemy jedno: nie żałowała niczego, bo mimo, że nie ona jest autorką słów tej piosenki, to śpiewała ją z taką pasją, wiarą i przekonaniem, że nie można mieć wątpliwości:


Nie, nic a nic, nie, nie żałuję niczego
Ani dobra, które mi uczyniono, ani zła, jest mi już wszystko jedno

Nie, nic a nic, nie, nie żałuję niczego
  To spłacone, zamiecione, zapomniane, nie obchodzi mnie przeszłość

Rozpaliłam ogień moimi wspomnieniami
Moje troski, moje przyjemności, już ich nie potrzebuję

Wymiecione miłości i każde drżenie ich głosu
Wymiecione na zawsze, zaczynam znów od zera

Nie, nic a nic, nie, nie żałuję niczego
Ani dobra, które mi uczyniono, ani zła, już jest mi wszystko jedno

Nie, nic a nic, nie, nie żałuje niczego
Bo moje życie, moje radości zaczynają się dziś z tobą 



Edith Piaf spoczywa na paryskim cmentarzu Père Lachaise i to jest obowiązkowy punkt na mojej mapie za każdym razem, kiedy jestem w Paryżu.
W tym roku, roku, w którym przypada 50 rocznica jej śmierci, byłam tam również, aby oddać jej hołd i podziękować - za to, że między innymi dzięki niej język francuski jest najpiękniejszym językiem świata.



niedziela, 15 grudnia 2013

Jak Polacy Francuza królem swym obrali czyli krakowskich klimatów ciąg dalszy


Mariusz Wollny "Kacper Ryx i król przeklęty" 





Powieści historyczne lubię i czytam od dawna. Łączą się w nich bowiem dwie rzeczy, które należą do moich największych zainteresowań i które najbardziej pobudzają moją wyobraźnię, czyli właśnie literatura i historia.
Podziwiam autorów tychże powieści, którzy niemało czasu, poszukiwań, badań i wysiłku muszą włożyć w swe dzieło, aby nie tylko przedstawić fascynującą historię i jej bohaterów, ale przede wszystkim, aby oddać ducha przedstawianych przez siebie czasów, a więc ówczesny język, obyczaje, życie codzienne, ciekawostki i wszystko to, co razem składa się na tak zwane tło historyczne.
Wielokrotnie z wypiekami na twarzy czytałam Trylogię Sienkiewicza, która nieodmiennie mnie zachwyca, bawi i przenosi w burzliwy i krwawy wiek XVII - wiek powstań kozackich i najazdu Szwedów. 
Zagłoba to dla mnie jedna z najbarwniejszych postaci w polskiej literaturze, a jego język jest tak zabawny, specyficzny i charakterystyczny, że właśnie jego wybrałam kiedyś na bohatera mojej pracy magisterskiej, dzięki czemu nie tylko wzięłam na warsztat dość oryginalny temat, ale jeszcze rozbawiłam szanowną komisję.

Ale oto mamy przecież wiek XXI i nareszcie znów trafiłam na pisarza, który kunsztem swym, wyobraźnią i piórem zachwycił mnie tak samo, jak niegdyś Sienkiewicz.

Mariusz Wollny jest artystą, artystą słowa i obrazu, mistrzem gatunku, a jego powieści prawdziwymi perełkami bogatymi w formę i treść.

W powieści "Kacper Ryx i król przeklęty" autor ponownie przenosi nas do szesnastowiecznej Polski, w której, po śmierci Zygmunta Augusta, panuje bezkrólewie. 

Pisałam już w jednym z poprzednich wpisów o pierwszej części cyklu, w której to poznaliśmy Kacpra Ryxa, dziewiętnastoletniego żaka Akademii Krakowskiej, a jednocześnie pierwszego przedstawiciela zawodu inwestygatora królewskiego.
Druga część przygód Kacpra jest jeszcze bardziej interesująca i bogata w zwroty akcji, która toczy się wartko i od pierwszych zdań wciąga czytelnika w wir wydarzeń.
Kacpra spotykamy ponownie po 3 latach, jest rok 1572. Status żaka zmienił już na jakże dostojnie brzmiący magister artium i przygotowuje się do zdania bakalaureatu z dziedziny medycyny. Poza tym dzięki sukcesowi z odzyskaniem pieczęci królewskiej zyskał rozgłos i uznanie jako inwestygator i zarabia na życie pomagając w rozwikłaniu różnych niewyjaśnionych spraw. A sprawy to różne. A to była kochanka burmistrza zostaje znaleziona martwa w swoim łóżku, a to ginie jeden z profesorów Akademii, wreszcie z bibliotek zaczynają ginąć księgi, a w drukarniach wybuchają pożary ...
Sprawa z zaginionym wykładowcą i księgami zaprowadzi Kacpra do tajemnic osobliwego bractwa o nazwie Sodalitas Trinitatis i chcąc rozwikłać jej tajemnicę, będzie musiał zmierzyć się z niełatwymi przeciwnikami, którzy dla obrony swojej wiary posuną się do niecnych działań.

Znów spotykamy dobrych znajomych Kacpra: Jana Kochanowskiego, Jana Zamojskiego i innych dworzan; siedzimy z nimi w gospodzie, słuchamy opowieści o Czarnolesie, o stosunkach na dworze królewskim pozbawionym władcy, o tworzeniu się mocnych stronnictw zwalczających się nawzajem.

Ale też śledzimy losy Janki, ukochanej Kacpra, znalezionej przez Cyganów w lesie i wychowywanej przez nich. Jedynym śladem dawnej przeszłości dziewczyny jest medalion z wizerunkiem pięknej kobiety i błękitna sukienka z zatartym herbem.Czy to wystarczy do odkrycia tajemnicy jej pochodzenia i odnalezienia rodzinnego domu? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy oczywiście na kartach książki.

"Kacper Ryx i król przeklęty" to również kolejny bogaty opis szesnastowiecznego Krakowa i wszystkich jego kolorów: mamy okazję zwiedzić i zapoznać się z funkcjonowaniem pierwszej drukarni, odwiedzamy bursy studenckie i poznajemy panującą w nich hierarchię, zaglądamy do obozowiska Cyganów i zostajemy przyjęci w namiocie samego ich przywódcy, ale także czytamy opis wyrzucania nieczystości na bruk, co było w tamtych czasach ogólnie panującym zwyczajem.
Wymieniać mogłabym jeszcze długo, bo książka pana Wollnego to skarbnica dawnych obyczajów, opisu życia codziennego, miasta i jego mieszkańców.

I wreszcie - wisienka na torcie, dla mnie najciekawsza strona tej powieści.
Wyjazd poselstwa polskiego na dwór francuski po nowego króla, wybranego w drodze elekcji oraz przyjazd Henryka d'Anjou wraz z jego świtą na dwór polski i objęcie przez niego panowania.
I tutaj podziwiać możemy kolejny talent pisarza, a mianowicie zmysł humoru, z jakim rysuje nam kontrast pomiędzy dwoma narodami i panującymi w nich obyczajami. A kontrast to ogromny. Posłowie polscy zaskoczeni są lekkością obyczajów panującą na dworze francuskim, brudem i smrodem w pałacu królewskim, zniewieściałymi mężczyznami z kolczykami w uszach, ubranymi jak fircyki w kuse szatki; ale dostrzegają też niebanalną urodę Francuzek.
Natomiast spostrzeżenia Henryka Walezego po przyjeździe do Polski to coś więcej niż zaskoczenie i zdziwienie - to potężna dawka nieznanych obyczajów ludzi, którzy odtąd stają się jego podwładnymi.
Z początku przerażony naszym krajem nazywa go "wstrętnym" (przyjeżdża w lutym, a więc w największy, siarczysty mróz), zauważa na początku tylko wady szlachty polskiej, ale potem dostrzega kilka godnych podziwu nowinek nieznanych dotychczas w jego ojczystym kraju. Pisze w liście do jednej ze swoich kochanek:

"Muszę kończyć, bo wzywają mnie na kolejną nudną ucztę, a obżarstwo ich jeszcze gorsze jest od gadulstwa. Miron co dzień niemal aplikuje mi pigułki i lewatywę. Wystaw sobie jednak, ma cherie, że okrom ciepłych czapeczek, są dwie rzeczy, które mi się tu nadzwyczajnie podobają. Pierwsza to wyborna wódka, naszemu cognac nieustępująca, zwana starką. A czyni się ją tak: ojciec dziewki przy jej urodzeniu zakopuje w ogrodzie świeżą wódkę w dębowej baryłce, sięgając po nią dopiero, gdy panna ma iść za mąż. A druga to osobliwe widełki do jedzenia, które ponoć przywiozła tu z Italii królowa Bona ze Sforzów, matka mego poprzednika. Dziwne to, ale i użyteczne narzędzie, warte przeniesienia na nasz dwór..."

Dalej przeczytać możemy o tym, jak to po napisaniu listu król "uczynił trzecią nieznaną we Francji rzecz, która mu się spodobała - poszedł za potrzebą do wychodka." 

Autor zadbał także o szczegóły z historii Francji i przedstawił je wiarygodnie, zgodnie z faktycznymi zdarzeniami.
Jedną z najlepiej oddających prawdę historyczną scen, jest scena spotkania Katarzyny Medycejskiej, największej intrygantki i bodaj najbardziej okrutnej kobiety w dziejach Francji, z jej osobistym wróżbitą i astrologiem - Nostradamusem, który przepowiada przyszłość jej synów. Spotkanie to odbywa się w zamku Chaumont, w tajnej komnacie Katarzyny, pełnej tajemnych skrytek zawierających głównie wszelakie trucizny, które były jednym z ulubionych środków Medyceuszki w procesie wyprawiania swoich przeciwników do innego świata i tym samym zakończenia ich apetytów na francuską koronę.
Jakiś czas temu miałam okazję zwiedzać zamek Chaumont sur Loire, który jest moim zdaniem jednym z najbardziej urokliwych, a niewątpliwie najpiękniej położonym (jadąc wzdłuż Loary widać jego sylwetkę już z daleka rysującą się na wysokim wzgórzu), a w nim tę właśnie komnatę z wszystkimi jej tajemnicami:






A z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia dodam jeszcze, że w powieści znajdziemy również opis tychże świąt spędzanych przez Kacpra w gronie rodziny w gospodzie u ciotki Balcerowej, z którego szczególnie przypadł mi do gustu opis stołu i znajdujących się na nim potraw:
"Po modlitwie zasiedliśmy do uczty. Był siemieniec z pęcakiem, rzepa suszona i gotowana, żur z grzybami, groch z kapustą, no i rzecz jasna - ryby na rozmaite sposoby przyrządzone: a to szczupak z rożna i drugi w żółtym (szafranowym) sosie, a to karp na niebiesko (sparzony wrzącym octem), drugi w szarym (a raczej brązowawym) sosie uczynionym z cukru upalonego na karmel, jeszcze inszy - w białym, chrzanowym, albo uduszony w piwie, sum zaś, oczywiście - w kapuście, a śledzie po polsku. A na wety kasza z suszem jabłkowym, gruszkowym i śliwkowym, kluski z makiem oraz ciasto z miodem."

Powieść tę polecam gorąco; jest ona na tyle bogata i różnorodna, a przede wszystkim świetnie napisana, że spodoba się każdemu miłośnikowi historii, Krakowa czy po prostu dobrych książek przygodowych.

A ja zabieram się na trzecią część, o której napiszę niebawem.










poniedziałek, 9 grudnia 2013

Z biblioteczki pachnącej dzieciństwem cz.2 - "Bociany zawsze wracają do gniazd"


Pośród wielu, wielu książek czytanych przeze mnie w beztroskim okresie dzieciństwa, książek w dużej części przygodowych, humorystycznych i lekkich w odbiorze, znajduje się kilka takich, których klimat daleki jest od dziecięcej radości, które fabułą swą poruszają trudniejsze aspekty życia i których czytanie odbiega dalece od rozrywkowego spędzenia czasu.

Książki te zmuszają do głębokich refleksji i do zadawania pytań, jak również wywierają ogromny wpływ na wrażliwość czytelnika, jego postrzeganie świata i budowanie relacji z dorosłymi.
Są to książki trudne, wymagające, ale jakże ważne w okresie dorastania.
W moim życiu były one przysłowiową solą konieczną do doprawienia i nadania bardziej wyrazistego smaku,  poszerzyły moją paletę barw, wzbogaciły mój proces dojrzewania, a przede wszystkim pokazały, że świat ma czasem kolory szare, ale że szarość ta ma swoje odcienie i nigdy nie jest jednoznaczna.

Wśród nich jest kilka moich ulubionych i najważniejszych, z których wymienić muszę przede wszystkim "Słoneczko" Marii Buyno-Arctowej, "Wczorajszą młodość" Elżbiety Jackiewiczowej czy jedną z najpiękniejszych i najsmutniejszych pozycji w kręgu literatury dziecięcej "Bracia Lwie Serce" Astrid Lindgren.

Do tej kategorii, kategorii "słodko-gorzkiej" należy również jedna z poważniejszych powieści Ewy Ostrowskiej "Bociany zawsze wracają do gniazd":






Główna bohaterka, Agnieszka, znajduje się akurat w trudnym okresie dorastania i budowania własnej tożsamości oraz własnego "ja", kiedy dorosłe życie brutalnie i bezpardonowo wkracza w progi jej beztroskiej codzienności.

Dom jej dzieciństwa rozpada się jak domek z kart: otóż mama Agnieszki postanawia odejść od męża, któremu stanowisko i pieniądze przesłoniły świat i ludzkie wartości, i rozpocząć życie na własny rachunek.

Agnieszka wyjeżdża wraz z mamą do jej domu rodzinnego, na wieś.
Jakże inna okazuje się to wieś od tej, którą zapamiętała z pobytów wakacyjnych u babci i dziadka, niegdyś wypełniona jedynie zabawą, spacerami i słodkim lenistwem.
Jej życie z dnia na dzień zamienia się z wygodnego, bogatego życia rozpieszczonej jedynaczki, w wypełnioną ciężką pracą wiejską codzienność.
Agnieszka poznaje cenę życia z roli - życia twardego i skromnego, które nie rozpieszcza, a wymaga - poświęcenia, uwagi oraz codziennej, ciężkiej pracy. Pracy, która męczy i brudzi, ale zrozumiana, daje satysfakcję i godność.
 
Nasza bohaterka będzie miała chwile zwątpienia, odrzucenia nowej dla niej rzeczywistości, a przede wszystkim buntu, buntu przeciwko dorosłym i tym trudnym, nieznanym jej jeszcze sprawom, w które obfituje wiek dorosły.

Jaką drogę wybierze? Czy zdecyduje się na puste i bogate życie w mieście wśród bezdusznych znajomych ojca i w eleganckich, ale zimnych wnętrzach nowobogackiego mieszkania, czy wybierze drogę, którą wskazała jej matka - życie ubogie, proste, ale uczciwe, spędzone z ludźmi niewykształconymi, ale ciepłymi i szczerze ją kochającymi?

Więcej nie zdradzę - kto ma ochotę, niech prześledzi losy Agnieszki i dowie się, czy bociany zawsze wracają tam, gdzie uwiły swe gniazdo.

Dodam jeszcze, że powieść napisana jest bardzo realistycznym językiem, postaci przedstawione są wiarygodnie i barwnie, zdarzenia ukazane obiektywnie z kilku perspektyw, konfrontacja życia miejskiego i wiejskiego wiarygodna, zaś kilka scen (w tym scena z psem czy ta ze zniszczonymi ciężką pracą dłońmi matki Agnieszki) wyciskają łzy z oczu.

Mnie wycisnęły.
Zarówno wtedy, kiedy miałam lat "naście", jak i teraz.
A dodam szczerze, że lubię książki, które wzruszają do łez.








niedziela, 1 grudnia 2013

Przełom wieków na krakowską nutę


W moim domu początku grudnia nie wyznacza jedynie kalendarz wiszący na ścianie w kuchni  i prezentujący ostatnią swoją kartkę.

Nie wyznaczają go też tylko dwa kalendarze adwentowe moich dzieci, które pod swoimi dwudziestoma czterema okienkami skrywają czekoladki-niespodzianki z wielką radością odkrywane i pałaszowane codziennie, każdego poranka od 1 do 24 grudnia.

Bowiem dzień 1 grudnia w moim domu anonsowany jest przede wszystkim muzyką:





Co rok właśnie tego dnia,1 grudnia, rozbrzmiewają w całym moim domu dźwięki wyjątkowej płyty, która towarzyszy mi przez cały grudzień, aż do Świąt Bożego Narodzenia i która swymi subtelnymi dźwiękami wprowadza mnie w ten jedyny i wyjątkowy okres w roku.

Płyta "Moje kolędy na koniec wieku" powstała jako wspólne dzieło artystów krakowskich i została wydana właśnie na przełomie wieków XX i XXI.

Muzyka zgromadzona na tej płycie jest niezwykła, jak niezwykli są artyści tworzący ten krążek: jeden z moich trzech ulubionych krakowskich bardów - Jacek Wójcicki, kompozytor doskonały, którego muzyka rozbrzmiewa w najpiękniejszych filmach - Zbigniew Preisner, dwie krakowskie artystki o anielskich głosach: Beata Rybotycka i Anna Szałapak oraz góralski zespół "Zokopiany". A całość doprawiona i wykończona jest przepiękną muzyką wykonywaną przez Sinfonia Varsovia.

Oczywiście znajdują się na tej płycie utwory bardziej i mniej przeze mnie lubiane, te słuchane częściej i te czasem omijane, ale przyznać muszę, że wszystkie tworzą udaną kompilację i potrafią wywołać w słuchaczach nastrój zadumy i oczekiwania na te najpiękniejsze w całym roku święta.

Moimi szczególnie ulubionymi utworami na tej płycie są dwa z nich, dwa wyjątkowo nastrojowe i ważne, których tekst jest tak samo piękny jak muzyka, a mianowicie: "Całą noc padał śnieg" śpiewany przez Beatę Rybotycką oraz zdecydowanie najpiękniejsza na tej płycie "Kolęda dla Piotra", która jest hołdem złożonym legendarnemu założycielowi krakowskiej Piwnicy pod Baranami, Piotrowi Skrzyneckiemu.
"Kolędę dla Piotra"śpiewa sam Zbigniew Preisner.

Cenię krakowskich artystów z "Piwnicy pod Baranami" za ich niezwykłą skromność, wrażliwość muzyczną, teksty, które są bogate w treść, a przede wszystkim za wierność i konsekwencję - za to, że nie dają się porwać wszechobecnemu nurtowi bylejakości i łatwego brzmienia, lecz wciąż konsekwentnie wzruszają odbiorców i pozostają prawdziwymi artystami dźwięku i słowa.

Dzisiaj w moim domu również rozbrzmiewa głos Zbigniewa Preisnera ...