piątek, 28 marca 2014

Suknia była różowa, czyli magnetyzm Borejków


"Kwiat kalafiora" zasługuje na szczególny wstęp. A zasługuje dlatego, że we wczesnej młodości, w okresie, kiedy czytałam Jeżycjadę po raz pierwszy (i drugi i trzeci ...) traktowałam tę część jakoś po macoszemu, trochę jak przerywnik między cudowną "Kłamczuchą", a moją ulubioną "Idą sierpniową".
Dodając do tego jeszcze fakt, że pierwsze zdanie tej książki brzmi: "Suknia była różowa.", a ja organicznie i od zawsze serdecznie nie cierpię tego koloru w żadnym wydaniu ("Mamo, ale przecież MUSISZ lubić kolor różowy, bo jesteś dziewczyną, a wszystkie dziewczyny lubią kolor różowy":-)) to zdecydowanie łatwiej mi zrozumieć dlaczego wraz z moją przyjaciółką z dzieciństwa przyjęłyśmy to zdanie do naszego repertuaru wyrażeń typu constans. Oznaczało ono coś, co lubić powinnyśmy, ale co nie za bardzo nam odpowiada i do dnia dzisiejszego, kiedy tylko mamy okazję spotkać się i porozmawiać o książkach nadal obie pamiętamy, w jakich sytuacjach używałyśmy tego właśnie zwrotu. Wystarczyło na pytanie o opinię czegoś nadmienić: "Suknia była różowa" i wszystko było jasne. Niby fajne i ciekawe, ale to przecież tylko róż ...








Dzisiaj, wracając do Jeżycjady po raz kolejny, postrzegam tę książkę zupełnie inaczej niż wtedy. Lepiej. Cieplej. Mądrzej. Nie bez znaczenia oczywiście jest fakt, że to właśnie w niej po raz pierwszy zasiadamy do stołu w magicznej, ciepłej i jakże rodzinnej borejkowskiej kuchni, to w niej właśnie zaznajamiamy się z czterema sympatycznymi siostrami, z których każda to ciekawy przypadek ludzkiej osobowości, to w niej wreszcie poruszone zostają tematy ważne i trudne, takie jak wartościowa przyjaźń czy zagadnienie dobra i zła oraz mocy każdego z tych pojęć i postaw.

Przenieśmy się zatem znów do Poznania i dajmy uwieść się magii słowa Małgorzaty Musierowicz i jej wspaniałym bohaterom.

Akcja "Kwiatu kalafiora" zaczyna się pewnego grudniowego dnia, który jest jednocześnie ostatnim dniem roku. Dookoła trwają przygotowania do zabawy sylwestrowej, a tymczasem w jednym z mieszkań w kamienicy przy ulicy Roosevelta Gabrysia Borejko, najstarsza z sióstr, dokonuje w myśli przeglądu swojej garderoby zastanawiając się, czy wybrać się na prywatkę do kuzynki Joanny. W sukurs przychodzi jej zawsze niezawodna mama, która wykorzystując swoje umiejętności krawieckie próbuje przeobrazić swą najstarszą córkę w Romantycznego Motyla.
Romantyczny Motyl udaje się zatem na prywatkę, na której to czytelnik spotka sporo dobrych znajomych z poprzednich części Jeżycjady, między innymi Anielkę, Robrojka, Pawełka i Danusię. Przyjęcie będzie toczyło się swoim torem; gospodyni będzie serwowała potrawy będące wynikiem jej pierwszych kulinarnych zmagań; goście będą tańczyli walca (czy teraz ktoś jeszcze tańczy walca na imprezach domowych? Jestem pewna, że nie ...), gdy nagle w ten błogi nastrój wedrze się ostry dzwonek telefonu. Telefonu, który sprawi, że Gabrysia Borejko będzie zmuszona wyrwać się z objęć gwiazdy koszykówki i popędzić do domu gnana niepokojem.
Rok 1978 zaczyna się dla rodziny Borejków nietypowo i burzliwie i jego pierwszy miesiąc upłynie w atmosferze zgoła innej niż dotychczasowa.

Nie zdradzę, co będzie dalej, chociaż zdaję sobie sprawę, że wśród czytelników mojego bloga pewnie ze świecą trzeba by szukać kogoś, kto "Kwiatu kalafiora" nie czytał.

Co w tej powieści jest dla mnie najcenniejsze?

Po pierwsze - atmosfera domu Borejków, tata filolog toczący filozoficzne dysputy z wszystkimi członkami rodziny, wtrącający często do swoich wypowiedzi łacińskie sentencje, mądra i kochająca mama Borejko oraz cztery małe i większe indywidualności, jakimi bez wątpienia są Gabrysia, Ida, Natalia i Patrycja. W tym domu chce się bywać jak najczęściej, chce się siadać do stołu, pić herbatę i chłonąć tę atmosferę, to ciepło i życzliwość płynące z każdego kąta mieszkania i od każdej osoby. Nastrój tego mieszkania i tej rodziny oczaruje zapewne każdego czytelnika i przyciągać go będzie jak magnes.
Po drugie - ważne tematy, o których wspomniałam wcześniej. Zwykła ludzka pomoc, która jest początkiem długoletniej przyjaźni; pierwsze uczucia wśród nastolatków oraz wiara w pokłady dobra tkwiące w każdym człowieku.
Po trzecie - ciekawy wątek z sąsiadką Szczepańską, która jest typowym przykładem samotnej osoby i jako taka szczególnie zasługuje na pochylenie się nad jej losem i jej zachowaniem.
Po czwarte, jak zawsze u Musierowicz - humor najwyższych lotów ("Mamo, dlaczego ryczysz ze śmiechu nad książką?" A jak tu nie wybuchać śmiechem czytając donos na grupę ESD? Jak być poważnym śledząc przebieg zebrań przy Roosevelta?) oraz cudowne odmalowanie rzeczywistości późnych lat siedemdziesiątych XX wieku, które bez żadnego wysiłku pozwala na pogrążenie się w nostalgii i wspomnieniach za tamtymi, jakże innymi czasami.

Pani Małgorzato, może jednak polubię ten kolor różowy ...?


2 komentarze:

  1. https://www.facebook.com/pansamochodzikfanclub

    Niestety, książek Pani Musierowicz nie czytałem i chyba już nie przeczytam, choć pewnie są całkiem, całkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już dawno polubiłam kolor różowy - w 2000 roku ;)
    Pozdrawiam; Berta

    OdpowiedzUsuń