sobota, 18 stycznia 2014
Oswoić dzikość, czyli posłuchajmy wycia wilków w Bieszczadach
Latem 2012 roku po raz pierwszy pojechałam na wakacje w Bieszczady.
Spędziłam tam zaledwie tydzień, a przecież to wystarczyło, abym wróciła do domu oczarowana i przepełniona wrażeniami z tego, jakże pięknego, zakątka naszego kraju.
Bieszczady bowiem uwodzą na każdym kroku, uwodzą pięknem przyrody, trudną i burzliwą historią, prostotą i gościnnością. Uwodzą również ciszą i spokojem. To miejsce, w którym można znaleźć to, czego każdy z nas czasem szuka - spokój i wytchnienie.
Powróciwszy z tamtych niezapomnianych wakacji zaczęłam szukać książek opisujących ten jeszcze trochę dziki, tajemniczy i niesamowicie urokliwy zakątek Polski. Oczywiście na pierwszy ogień poszła chyba najbardziej znana książka o tym regionie i jego historii "Łuny w Bieszczadach" - historia przejmująca i niełatwa w odbiorze. Być może kiedyś spróbuję napisać o niej kilka słów na blogu, ale nie będzie to łatwe zadanie i na razie nawet nie próbuję mierzyć się z tym wyzwaniem.
Tak, Bieszczady oczarowały mnie całkowicie. Nic więc dziwnego, że gdy tylko usłyszałam o najnowszej książce jednej z moich ulubionych autorek, Marii Nurowskiej, postanowiłam dać się zaprosić do tego pięknego świata i przeczytać historię o "Tańczącej z wilkami". Wszak Nurowska to mistrzyni prozy kobiecej; nikt tak jak ona nie potrafi snuć historii o kobietach i ich emocjach. Do dziś pamiętam, z jakimi wypiekami na twarzy czytałam "Panny i wdowy". Czy najnowsza jej książka również mnie zachwyciła?
Zanim odpowiem na to pytanie, nakreślę w kilku zdaniach fabułę i przedstawię bohaterów.
Pewnego dnia na maleńkiej stacyjce w Bieszczadach wysiada Katarzyna.
Katarzyna jest magistrem leśnictwa i przygotowuje się do doktoratu, którego tematem ma być życie jej ulubionych i nad wszystko podziwianych przez nią zwierząt - wilków.
Katarzyna zamieszkuje wraz z dwoma nowo poznanymi kolegami, Olgierdem i Klunejem (bohater zawdzięcza swój pseudonim ujmującemu uśmiechowi jakby żywcem zdjętemu z twarzy znanego aktora) w górskiej chacie położonej daleko od szlaków i od ludzi; w leśnej głuszy i całkowitym pustkowiu. Warunki w chacie są iście spartańskie: nie ma prądu, wodę trzeba nosić ze studni, a na najzimniejsze zimowe miesiące trzeba ją niestety opuszczać, powracając dopiero wiosną.
Całe dnie upływają Katarzynie na poznawaniu terenu, badaniu tropów zwierząt i dyskusjach z kolegami na bliskie im wszystkim tematy. Poznaje też kilka ważnych na tym terenie osób, jak choćby leśniczego i jego pomocnika, z którym porusza drażliwe kwestie obyczajów i dzikości wilków. Darzy ona te zwierzęta miłością ślepą i chce chronić je nade wszystko. A nie jest to łatwe zadanie. Mieszkańcy regionu nie należą do ludzi bogatych, żyją głównie z hodowli owiec i wilk-drapieżnik jest dla nich największym zagrożeniem i największym wrogiem.
Pewnego dnia Katarzyna znajduje wilczycę uwięzioną we wnykach, ratuje ją i tak zaczyna się jej relacja z watahą, którą chciałabym nazwać przyjaźnią, ale poprzestanę raczej na określeniu "bliskość i toleracja".
Otóż bohaterka książki zostaje dopuszczona przez wilki do codziennej ich obserwacji. Do obserwacji ich życia, zwyczajów i panującej hierarchii w stadzie. Spędza długie godziny siedząc na gałęzi drzewa, nadając wilkom imiona i obserwując swoją nową "rodzinę". To pierwszy taki przypadek w Polsce - do tej pory wilki z tak bliskiej odległości obserwowane były jedynie w rezerwatach, nigdy na wolności.
Czy Katarzyna obroni swój doktorat?
Czy przekona mieszkańców okolicznych wiosek o konieczności ochrony wilków?
I jak zakończy się jej relacja z watahą Czarnego?
Jeśli jesteście ciekawi, jakie są odpowiedzi na te pytania, sięgnijcie po książkę: "Nakarmić wilki".
Moje odczucia po lekturze są bardzo mieszane. Nie ukrywam, że spodziewałam się po tej historii czegoś więcej, głębszych odczuć i emocji, bardziej rozbudowanej psychiki bohaterów i pełniejszych relacji między nimi. A także więcej Bieszczadów. Zdecydowanie więcej. Mam wrażenie, że czegoś w tej książce zabrakło - postaci narysowane są powierzchownie i raczej w czarno-białych barwach, główna bohaterka jest tak zapatrzona w siebie i własne priorytety, że neguje wszystkich tych, którzy ośmielają się mieć inne od niej zdanie i raczej nie budzi mojej sympatii. Kilka wątków narysowanych jest pobieżnie i wplecionych jakby na siłę do książki, tak jakby autorka nie potrafiła się zdecydować na snucie pierwotnej fabuły.
Pomysł na książkę był przecież świetny. Historia kobiety obserwującej życie dzikich zwierząt fascynująca. Wystarczyło tylko ciekawie ją poprowadzić, rozbudować i doprawić smakowitą przyprawą bieszczadzkiej samotni i bieszczadzkiej ciszy.
I wyciem wilków, którego trochę mi w powieści zabrakło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz