niedziela, 2 lutego 2014

5 rano w Poznaniu, czyli o tym, jak bystry sześciolatek sposobem domowym scenę podpalenia Rzymu odtwarzał


 Jak zapewne każdy nieuleczalny mól książkowy, poza pochłanianiem dużej ilości książek nowych, mam wieczny i niezmienny sentyment do kilkunastu przeczytanych po raz pierwszy dawno temu i będących do dziś moimi ulubionymi papierowymi przyjaciółmi.
Można by rzec - to niebezpieczne wracać do książek, które kiedyś zrobiły na nas wrażenie i ogromnie nas zauroczyły. Nie mamy bowiem żadnej pewności, że i tym razem będzie podobnie, że historia snuta przez autora będzie nadal wzruszać, bawić i ciekawić, że lata naszych doświadczeń i dojrzewania naszej wrażliwości czytelniczej nie odedrą kartek z tego nieuchwytnego czaru i nie odbiorą literom blasku.
Bo też często tak się przecież zdarza - czytamy po latach książkę, która nam się kiedyś podobała i na darmo szukamy w niej dawnych emocji i dawnego oczarowania. I często ich nie znajdujemy. Bo powroty są trudne, do literatury również.
Ale przecież nie zawsze tak jest. Są książki, które mimo upływu lat nieodmiennie nas zachwycają i są jak prawdziwi przyjaciele - ich forma i i treść nie zawodzi.
Są to tak zwane "pewniaki", do których wraca się wielokrotnie bez obawy o wspólnie spędzony czas.
Czy macie takie książki? Ja posiadam ich niewielki zbiór.

Często wracam do "Mistrza i Małgorzaty" - najlepszej książki, jaką kiedykolwiek czytałam, powieści doskonałej, skończonej i jakże bogatej w treść i prawdę o życiu i ludziach. Historia rękopisów, które nie płoną, fascynuje i przeraża jednocześnie, poruszając w duszy czytelnika wszystkie struny. Jest to powieść-arcydzieło. Dzieło sztuki literackiej. Kto nie czytał, niech żałuje i szybko nadrobi.

Kilkakrotnie czytałam też Trylogię Sienkiewicza, którego cenię za jego piękną polszczyznę i za dbałość o detale. Za kreowanie niezwykłych bohaterów, którzy bawią, fascynują, przerażają i uczą miłości do kraju i historii. Zdanie "Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia." za każdym razem rozbudza moją ciekawość czasów przeszłych i przenosi mnie w burzliwy wiek XVII, na Dzikie Pola rozbrzmiewające świstem wiatru i brzękiem szabel.

Lubię czasem dać się porwać oryginalnej i jakże uroczej polszczyźnie Melchiora Wańkowica i spędzić kilka godzin z Kingiem, Królikiem, Tili i Krysią w majątku na kresach i w okupowanej Warszawie. Mowa tu oczywiście o "Zielu na kraterze", wspaniałej historii rodziny Wańkowiczów i relacji ojca z córkami.

Wśród moich pewniaków znajdują się również dwie serie złożone z kilkunastu części, czytane wielokrotnie i zawsze z takim samym zachwytem.
Pierwszą z nich jest seria przygód Pana Samochodzika pióra Zbigniewa Nienackiego, a drugą Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz.

I dzisiaj właśnie napiszę parę słów o tej drugiej. Ale przecież nie o całej serii jakże bogatej w niebanalne postaci i opis rzeczywistości polskiej lat 70 i 80.
Dzisiaj napiszę o książce, która ten cykl otwiera i wprowadza czytelnika do poznańskiej kamienicy i poznańskiego liceum połowy lat siedemdziesiątych:





Tym razem nie usiądziemy jeszcze do stołu z jakże nietuzinkowymi siostrami Borejko przy Roosevelta 5, nie poznamy jeszcze wielkiej pasjonatki teatru polskiego Anieli Kowalik, ani spragnionej miłości i ciepła rodzinnego Aurelii Jedwabińskiej. Na to jeszcze musimy chwilę poczekać, bowiem postaci te pojawią się niebawem przy okazji opisu kolejnych części cyklu.

Na razie zajrzyjmy do mieszkania znajdującego się w żółtym domu z wieżyczką przy ulicy Słowackiego i poznajmy zamieszkałą tam trzypokoleniową rodzinę Żaków. Książkę rozpoczyna jakże oryginalna scena: otóż sześcioletni Bobcio w pewien grudniowy poranek odtwarza na balkonie scenę podpalenia Rzymu przez Nerona. Bobcio jest inteligentnym chłopcem o bardzo chłonnym umyśle i wybitnej wyobraźni, co skutkuje wieloma sytuacjami tyleż niepokojącymi co zabawnymi.

Główną bohaterką "Szóstej klepki" jest zdecydowanie kuzynka Bobcia - Celestyna, zwana przez rodzinę Cielęciną, a przez przyjaciół Cesią. Celestyna jest uczennicą pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego i akurat znajduje się w tym jakże ciężkim i nieznośnym dla otoczenia momencie swojego życia, kiedy to brzydkie kaczątko już nie jest takie brzydkie, ale jeszcze nie przeobraziło się w łabędzia. Proces przeobrażania trwa i przebiega burzliwie, o czym na własnej skórze przekonuje się rodzina Cesi.

A rodzina to ciekawa i niebanalna: dziadek nie potrafiący odnaleźć swojego miejsca w życiu, odkąd przeszedł na emeryturę i zapoznający się w kolejności alfabetycznej z klasykami literatury; ojciec zwany Żaczkiem; mama-artystka, pracująca nocami w szale twórczym i odkrywająca nowe talenty w swoich uczniach; siostra Cesi - Julia, piękna i leniwa studentka ASP; ciocia Wiesia, porzucona przez męża i samotna oraz jej syn, wspomniany już Bobcio.

Podczas lektury będziemy towarzyszyć Cesi w jej procesie dojrzewania, będziemy śledzić jej niełatwą relację przyjacielską z zarozumiałą i samolubną poetką-amatorką Danusią oraz pierwsze relacje damsko-męskie.

Plusów i mocnych stron książek Małgorzaty Musierowicz jest sporo.
Wspomnę o kilku najważniejszych dla mnie, tych, które sprawiają, że od wielu lat sięgam po jej powieści ze stuprocentową pewnością i radością.
Po pierwsze - postaci. Musierowicz jest wręcz mistrzynią w kreowaniu wielu ciekawych i oryginalnych bohaterów, którzy przewijają się przez karty książki, nie męcząc czytelnika swą mnogością, lecz ubarwiając akcję, wywołując różnorodne emocje i stymulując ustosunkowanie się do nich i ich cech. Zdecydowanie nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Co więcej, te postaci się pamięta, nawet te drugoplanowe i trzecioplanowe.
Po drugie - rzeczywistość opisana w jej książkach ma dla mnie (urodzonej w latach siedemdziesiątych) ogromny urok i czar nostalgii. Opisy życia codziennego w PRL wywołują uśmiech, wspomnienia i tęsknotę.
Po trzecie- Jeżycjada emanuje ciepłem rodzinnym. W "Szóstej klepce" widać to znakomicie podczas wszelkich narad rodzinnych, które to służą rozwiązywaniu problemów któregoś z jej członków, ale też są świetną okazją do przekazania sobie najświeższych ploteczek i wymiany opinii na tematy wszelakie.
I po czwarte, ale chyba najważniejsze - Małgorzata Musierowicz okrasza swoje powieści oryginalnym humorem, takim ciut ironicznym, trochę czarnym, ale zawsze zabawnym i wywołującym mój uśmiech.
W "Szóstej klepce" jest go bodajże najwięcej. Wiele scen bawi mnie wręcz do łez: scena kręcenia maku i odkrycia dokonanego w maszynce, scena, w której Bobcio demaskuje tajemnicę porcelany Nowakowskich, dialogi rodzinne głównie w wykonaniu dziadka + innej osoby i przede wszystkim panika mamy Julii i Cesi przed wizytą ewentualnych teściów starszej córki:

"Hrabina przyjdzie i ten tam, jak mu, lord od Pascala, a ty mi tu, proszę ciebie, krateczkę proponujesz" 

Tych, którzy nie czytali Jeżycjady (chociaż nie wierzę, że są takie osoby) zachęcam gorąco do sięgnięcia po serię Małgorzaty Musierowicz. Jestem pewna, że ciepło i humor autorki oczarują Was tak samo, jak niegdyś mnie.
Li i jedynie :-)


P.S. A przecież czekają jeszcze Anielka i Robrojek, Tomcio i Romcia, rodzina Borejków, Aurelia, Kreska i wielu, wielu innych bohaterów cyklu. Ale o tym następnym razem ...





9 komentarzy:

  1. To zdecydowanie (obok Opium) najfajniejsza część Jeżycjady.
    Wolę Cesię i Kreskę od Borejkówien, bo są bardziej ludzkie i łatwiej mi się z nimi było identyfikować :)
    Pozdrawiam; Berta

    OdpowiedzUsuń
  2. Co Mistrza I Małgorzaty to też ma wielki sentyment do tej książki. A jak cenisz Trylogię, to sięgnij w wolnej chwili do Buntowników Paukszty!
    Szara Sowa

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam.
    Ponieważ nie mogę znaleźć innego kontaktu niż napisać pod pani blogiem, to bardzo proszę o kontakt na meila emma@wp.pl. Jeżeli oczywiście jest pani działającą osobą na stronie http://pansamochodzik.ok1.pl/viewtopic.php?p=189379#189379. Dostaję od państwa meile reklamowe/informacyjne, których nie zamawiałam, ze strony gdzie ktoś mój e-mail podał do kontaktowania się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Protoavisie - jesteś niezastąpiony :-)
    Berto - ja z Borejkówien najbardziej lubię Idę. A "Ida sierpniowa" jest jedną z moich ulubionych części.
    Sowo - dziękuję za polecenie Paukszty. Mam nadzieję, że kiedyś mi się uda. Ostatnio pytałam o jego książki w mojej bibliotece - ku mojemu zdziwieniu nie było żadnej ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Emmo - wysłałam Ci maila

    OdpowiedzUsuń
  6. To nieźle, bo ja Idę lubię z Borekówien akurat najmniej (najbardziej Pulpecję i wczesną Gabrysię). W IS Ida faktycznie jest jeszcze całkiem sympatyczna, bo wrodzony egocentryzm neutralizują jej kompleksy, ale po przemianie w łabędzia robi się skrajnie egoistyczno-przemądrzała. Natomiast z taką Kreską (nieco chropowata, ale wrażliwa i otwarta na innych) człowiek ma od razu ochotę się zaprzyjaźnić.
    Pozdrawiam; Berta :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nemo napisał: no proszę lubisz mego dziadka :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Własnie skończyłam odświeżać całą Jeżycjadę. Ja podobnie jak Berta lubiłam wczesną Idę. Moją sympatię budziła też Kreska, Aurelia i Beata Bitner. Ale i tak moją ulubioną postacią jest Cesia i Laura.
    Muszę przyznać, że książki Musierowicz (podobnie zresztą jak Nienackiego) wyedukowały mnie za młodu. Polecam wszystkim którzy jeszcze nie czytali!
    Czekam na Yvonne na pozostałe Twoje opisy książek Musierowicz!
    Pozdrawiam, Milady

    OdpowiedzUsuń
  9. Milady - wczesna Ida była świetna - to prawda. Kreska i Aurelia też sympatyczne. Aurelia oczywiście najlepsza jako Genowefa Lompke/Bombke/Pompke. Natomiast Bebe Bitner - trochę mdła i nijaka. Ale może tylko taka się wydawała w cieniu wiecznie zwracającej na siebie uwagę artystki Anieli :)
    A wpisy na pewno się pojawią :)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń