poniedziałek, 25 listopada 2013

Całe życie w notatniku, czyli kartki zapisane wspomnieniami


Czy dobre dzieło literackie musi być oprawione w schemat?
Czy musi posiadać fabułę, wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jak nas uczono?
Czy dobra proza musi obfitować w zwroty akcji, najlepiej szybkie i nieprzewidywalne oraz błyskotliwe dialogi?

Kto chociaż raz zetknął się z prozą Wiesława Myśliwskiego, ten nie musi szukać odpowiedzi na powyższe pytania, bowiem zawarte są one w każdej jego powieści, każdym zdaniu napisanym przez tego, największego moim zdaniem w chwili obecnej, mistrza polskiego pióra.

Wiesław Myśliwski jest jedynym pisarzem, który dwukrotnie otrzymał Nagrodę Literacką Nike: w 1997 roku za przepiękny "Widnokrąg" oraz w 2007 roku za powieść doskonałą, fenomenalną, arcydzieło polskiej prozy, jakim jest bez wątpienia "Traktat o łuskaniu fasoli".

Jest kilku takich pisarzy, którzy urzekli mnie swoim stylem i językiem do tego stopnia, że w ciemno sięgam po każdą ich nową książkę wiedząc, że się nie zawiodę. Takim pisarzem jest bez wątpienia pan Wiesław Myśliwski.

Z jaką niecierpliwością czekałam na najnowszą powieść tego pisarza, ile razy przeglądałam zapowiedzi, aby wreszcie zobaczyć, że to już, że to już tego dnia ...

I nagle już jest u mnie w torebce: pachnąca świeżością, kryjąca wiele obietnic na spędzenie kilku naprawdę wyjątkowych wieczorów.

Wiem, że nie szata zdobi człowieka, jak rzecze stare i mądre przysłowie, ale ja lubię piękne okładki książek, które są dla mnie jak preludium, lub, bardziej przyziemnie: jak przystawka przed głównym daniem.

"Ostatnie rozdanie" taką okładkę posiada: widzimy aleję drzew we mgle i kroczącego nią człowieka, jakże małego w porównaniu z otaczającą go naturą. To okładka, która odkrywa tylko skrawek tajemnicy i zachęca do zagłębienia się w treść:






Myśliwski jest twórcą wymykającym się wszelkim schematom, nurtom i wyznaczonym ścieżkom.
Snuje swoją powieść jak tkacz dywan, a każde zdanie, każde słowo jest wysublimowane i doskonale pasujące zarówno do treści jak i do formy dzieła.

Bohater "Ostatniego rozdania" przegląda swój notatnik, w którym od wielu lat zapisuje imiona, nazwiska i adresy ludzi spotkanych na swojej drodze: tych ważnych, przyjaciół, kobiety, nauczycieli, przez zwykłych znajomych bądź wspólników w interesach, aż do tych bliżej niezdefiniowanych, zapomnianych przez lata, których nazwiska zatarły się w pamięci i nawet trudno przypomnieć sobie teraz powód, dla którego zostały w notatniku zapisane.
Przeglądając ten notatnik i wspominając zapisane w nim osoby, bohater snuje opowieść, opowieść swojego życia, swojego świata.
A jest to świat pasjonujący.
Mamy możliwość "poznać" przedwojenne prestiżowe jeszcze wtedy zawody, których najbardziej chlubnym przedstawicielem jest krawiec Radzikowski, z jaką dumą i nostalgią opowiadający o arkanach swojego zawodu. Z jaką pasją opowiada on o szczegółach krawiectwa: w jego ustach takie czynności jak prucie materiału, krojenie go oraz pobieranie miary staje się prawdziwą sztuką.

O prozie Myśliwskiego pisać niezwykle trudno: niełatwo bowiem znaleźć słowa, które choćby w małej części oddałyby kunszt tego pisarza, jedynego piszącego dzisiaj tak piękną polszczyzną.

Jeśli zatem jesteście ciekawi losu bohatera oraz losów postaci z notatnika, pozwólcie szewcowi Matei rozdać karty i zasiądźcie z nim do jego ostatniej gry ...




sobota, 23 listopada 2013

Jesteśmy jak wiatr, czyli Sto lat, Pani Krystyno!


Tak, jak bezapelacyjnym mistrzem powieści przygodowo-detektywistycznych był dla mnie zawsze Zbigniew Nienacki ze swoją serią o Panu Samochodziku, ulubionymi pisarzami książek przygodowo-obyczajowych Hanna Ożogowska, Adam Bahdaj i Edmund Niziurski, tak pierwsze miejsce w nurcie psychologii młodzieżowej należy się zdecydowanie Krystynie Siesickiej.

Pani Krystyna obchodzi dzisiaj urodziny i tym postem chciałabym podziękować jej za wszystkie książki, które pomagały mi zrozumieć ludzi wokół mnie w momencie, kiedy to rozumienie jest jednym z najtrudniejszych etapów dorastania, ale jakże ważnym, gdyż staje się podwaliną naszych przyszłych relacji międzyludzkich.

Ostatnio wróciłam do jednej z moich ulubionych książek pani Krystyny:









"Ludzie są jak wiatr ... Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostaje, drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane, jak jakieś drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych zostaje piękno naszego świata..."


Leśniczówka ukryta przed zgiełkiem i pośpiechem, do której przybywa pewien dziennikarz, aby właśnie tam znaleźć wenę i napisać książkę, okazuje się być widownią zawiązywania się pierwszych damsko-męskich relacji między młodymi ludźmi.
On jeden - Tomek. One trzy: Monika, Krystyna i Babetka. Trzy wnuczki leśniczego Prota. Tak bardzo różne, ale w jednym przecież podobne: wszystkie są młode, mają swoje ideały i marzenia i zaczynają postrzegać świat inaczej niż do tej pory: już nie jak dzieci, ale jeszcze nie jak dorośli. Wszyscy wiemy, że to najbardziej burzliwy i niespokojny okres w życiu, kiedy emocje aż kipią, a charaktery nie są do końca ukształtowane.
 Dodatkowo leśniczówka i leśniczy Prot okazują się być przypadkowo wplątani w zagadkową sprawę zaginionych podczas wojny pięknych i zabytkowych witraży kościelnych...

Ciekawe postaci i relacje między nimi, urokliwa atmosfera leśniczówki i jej otoczenia, zagadka witraży i starej skrzyni, mądrość życiowa gospodyni Anity, a wszystko to doprawione ciepłym humorem składają się na książkę wartościową i godną polecenia.

Jak ułożą się relacje między Tomkiem a trzema kuzynkami?
Co kryje stara skrzynia w pokoju zajmowanym przez dziennikarza?
Czy Jan Sebastian napisze swoją książkę, której tematem przewodnim ma być pierwsza miłość?
I czyje twarze będą mieli bohaterowie tej książki?


Pani Krystyno - dziękuję za słowa, które przybliżały świat, za postaci tak podobne do nas, za ciepło i humor, za "Fotoplastykon" - chyba najważniejszy dla mnie, czytany najczęściej, za "Jezioro osobliwości", za "Zapałkę na zakręcie", za "Beethovena i dżinsy", za "Zapach rumianku" i tyle innych ważnych dla mnie i mojego pokolenia książek.


STO LAT, PANI KRYSTYNO!


środa, 20 listopada 2013

Z biblioteczki pachnącej dzieciństwem cz.1 - "Skarb w jeziorze" Jerzy A. Masłowski


Pierwszą książką wybraną przeze mnie do tego cyklu jest jedna z ciekawszych, ale chyba mniej znanych książek przygodowych:







"Skarb w jeziorze" opowiada historię czterech piętnastoletnich chłopców, którzy w letnie wakacje wyruszają na pierwszą samodzielną wyprawę w góry. Przygotowują się do niej bardzo solidnie i starannie: wyznaczają trasę, gromadzą mapy i przewodniki, przygotowują sprzęt noclegowy i ruszają w drogę.
Los lubi jednak płatać figle - tak jest i tym razem, Cygan, Tomek, Tyka i Maciek nie dokończą swojej planowanej wędrówki, za to przeżyją niesamowitą przygodę i odnajdą coś, czego bezskutecznie poszukuje kilka osób od wielu lat.

Autor jest dość oszczędny w opisie występujących postaci, zdarzeń, miejsc i otaczającej przyrody i to właśnie postrzegam jako niewielki minus książki - wolę, jak postaci są bogatsze i opisane bardziej szczegółowo razem z ich zaletami i przywarami (łatwiej się wtedy z nimi "zżywam"), a zdarzenia (szczególnie w książce przygodowej) bardziej rozbudowane i bogatsze w zwroty akcji. Jednak trzeba przyznać, że sama fabuła jest bardzo ciekawa, pomysł ze skarbem i miejscem jego ukrycia świetny, a hasło prowadzące do jego odkrycia tajemnicze, magiczne i formą swą przypominające słynne hasło z "Pana Samochodzika i Templariuszy" Nienackiego. Jakie to hasło? Tego nie zdradzę - przekonajcie się sami. Uchylę tylko rąbka tajemnicy - główną rolę odgrywa pewien krzyż i jezioro ...

W drodze do skarbu nasi bohaterowie spotykają zarówno sprzymierzeńców, takich jak staruszek Kornel (historyk-hobbista, zamiłowany w zabytkach mieszkaniec wioski, w której chłopcy zatrzymali się na dłużej) czy opat klasztoru franciszkanów, jak również przeciwników, którzy skarbu tego poszukują dla własnej korzyści. Zarówno postaci pozytywne, jak i te negatywne wzbogacają akcję dodając jej smaczku, kolorytu i dreszczyku.
Kilka scen jest naprawdę oryginalnych, jak choćby ta na cmentarzu czy sceny nas jeziorem doprawione szczyptą humoru i ciekawymi dialogami.

"Skarb w jeziorze" był zdecydowanie jedną z moich ulubionych pozycji przygodowych i pamiętam, że kilkakrotnie do niej wracałam.

Teraz odebrałam ją podobnie, choć była dla mnie zdecydowanie za cienka - moje wydanie liczy zaledwie 174 strony i pozostawiła lekki niedosyt. Myślę, że z tego pomysłu można było zdecydowanie "ulepić" coś większego. 

Książkę polecam głownie osobom w wieku wczesnonastoletnim :), jak i miłośnikom klimatu retro, którzy lubią wracać do polskich książek przygodowych i odnajdywać w bohaterach samych siebie - ciekawskich, żadnych przygód i otwartych na świat.

I jeszcze jedna uwaga - książka ma niestety koszmarne ilustracje, jedne z gorszych, jakie widziałam - postaci są karykaturalnie powykrzywiane i u osób nieco bardziej wrażliwych na doznania estetyczne mogę budzić niesmak :)



piątek, 15 listopada 2013

"Królowie przeklęci", czyli jak klątwa Templariusza wpłynęła na losy Francji


"Historia jest powieścią, która się zdarzyła"


Maurice Druon, autor cyklu "Królowie przeklęci" mottem tym zaczyna snuć swą siedmiotomową opowieść, która jest jedną z najlepiej napisanych i najciekawszych powieści historycznych.






Francja, rok 1314.
Dobiega końca proces Templariuszy, uwięzionych z rozkazu króla Filipa IV, zwanego Pięknym.
Ostatni Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy - Jakub de Molay, oraz jego najbliżsi towarzysze zostają skazani na stos.
Egzekucja odbywa się na Wyspie Żydowskiej, a pamiątkową tablicę w Paryżu można oglądać w tym miejscu do dzisiaj:




Na tablicy czytamy:
„W tym miejscu 18 marca 1314 roku został spalony Jakub de Molay, ostatni Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy” 


Cykl rozpoczyna tom pt. "Król z żelaza", w którym poznajemy historię upadku Templariuszy i widzimy końcowy okres długiego panowania jednego z najbardziej kontrowersyjnych królów Francji - Filipa IV Pięknego.

 





Jakub de Molay przed skonaniem resztką sił wykrzykuje swoje ostatnie słowa, którymi przeklina króla Francji Filipa IV Pięknego, Papieża Klemensa V oraz rycerza Wilhelma de Nogaret i wzywa ich na Sąd Boży nim upłynie rok. Ród królewski natomiast przeklina aż do 13 pokolenia.
Czy klątwa ostatniego Wielkiego Mistrza Templariuszy wypełni się? Czy uczestnicy tych wydarzeń zobaczą dalsze dzieje swojego kraju i jego mieszkańców?

Życie codzienne toczy się dalej, ale na Francję i ród królewski zaczynają spadać klęski i nieszczęścia, w które obfitować będzie cały wiek XIV. Dynastia Kapetyngów wygaśnie i będzie musiała ustąpić miejsca Walezjuszom.

Wszyscy wiemy, że historia Francji była niezwykle burzliwa i bogata w ciekawe wydarzenia, intrygi i spiski.
Zdolny pisarz potrafi wykorzystać bieg historii do napisania niezwykłych, wciągających od pierwszej strony powieści.

Muszę przyznać, że autorowi "Królów przeklętych" udało się to znakomicie.

Maurice Druon posiadał tę niezwykłą zdolność przenoszenia na karty powieści wydarzeń dawnych w tak plastyczny sposób, że nie potrzeba wielkiego wysiłku, aby przenieść się wraz z nim do czternastowiecznej Francji i wraz z nim śledzić losy narodu, ale też jednostek, czasem wybitnych, często miernych, ale o wybujałych ambicjach i chęci władzy.
Największym plusem powieści są według mnie postaci - pełnokrwiste, niejednoznaczne i przedstawione wraz z całym arsenałem ich niepospolitych cech oraz wzajemne relacje między nimi.

Historia biegnie kilkutorowo - śledzimy losy tych, którzy mieli ogromny wpływ na losy Europy, uczestniczymy w konklawe, ale jednocześnie mamy okazję poznać ówczesne życie mieszczan czy włoskich bankierów, od których niejednokrotnie zależały losy królewskiego skarbca. 


Ale "Król z żelaza" to wszak tylko początek tej historii.
Po nim następuje jeszcze 6 tomów tej, jakże pasjonującej opowieści - poznamy kolejnych władców, ich słabości i przywary, będziemy śledzić dalsze losy ubogiej szlachcianki, którą przeznaczenie pewnego dnia przywiodło do kołyski długo wyczekiwanego króla, co na zawsze odmieniło jej los, zawitamy z gościną na angielski dwór królewski i będziemy świadkami wydarzeń, które na zawsze odcisnęły piętno na relacje angielsko-francuskie.

Polecam wszystkim pasjonatom historii i powieści historycznych, którzy tak, jak ja, lubią czasem oderwać się od rzeczywistości i z wypiekami na twarzy śledzić dawne dzieje narodów..




środa, 13 listopada 2013

Z biblioteczki pachnącej dzieciństwem

Podobno ludzie dzielą się na wzrokowców i słuchowców.
Ja nie należę do żadnej z tych grup, jestem bowiem "węchowcem".

Jestem bardzo wrażliwa na zapachy, chyba od zawsze. Gdybym miała określić, którym zmysłem najpełniej postrzegam świat, byłby to zdecydowanie zmysł węchu. Czasem mam wrażenie, że moja pamięć składa się głównie z zapachów. Pamiętam zapach bzu, groszku i koperku w ogródku mojej mamy, zapach tranu w przedszkolu, zapach szkolnej stołówki (szczególnie mojego ulubionego makaronu z twarogiem), zapach magnolii rosnących przed Collegium Maius w Toruniu, gdzie studiowałam, zapach pokoju, w którym mieszkałam podczas mojego pierwszego dłuższego pobytu we Francji (dokąd pojechałam na studenckie wakacje pracować jako wolontariuszka; pokój ten miał okno z okiennicami - cud, o jakim wcześniej nie śmiałam nawet marzyć) ...

Ale nad tymi wszystkimi zapachami góruje jeden, jedyny, najważniejszy; zapach, który mnie ukształtował - zapach biblioteczki mojego Taty.

Stała ona w sypialni, a ja, najpierw mały brzdąc, potem większa panna, otwierałam jej szklane drzwiczki, wsadzałam głowę do środka i wąchałam. Do dnia dzisiejszego zapach książki jest moim ulubionym, najpiękniejszym. Będąc niedawno w małej, przytulnej księgarni, oglądałam książki wyjmując je z półek i wąchając, kiedy nagle właścicielka obserwująca mnie od jakiegoś czasu, uśmiechnęła się do mnie promiennie i powiedziała: "To już jest nałóg"

Cóż - przyznaję - książki są moim największym nałogiem, od którego nie zamierzam iść na odwyk.
I czytam tylko te papierowe, nie dla mnie bowiem nowości elektroniczne - książka to dla mnie zapach i szelest kartek.

Biblioteczka mojego Taty stoi teraz u mnie w domu i wypełniona jest książkami z mojego dzieciństwa. Pachnie wciąż tak samo. A ja, tak samo, jak kiedyś, otwieram jej drzwiczki i wdycham w siebie zapach dzieciństwa. Od czasu do czasu wyjmuję z niej książkę, która ma niezwykłą, magiczną wręcz właściwość - jest drogą do krainy wspomnień i beztroskich, "szczenięcych" lat. Bez chwili zastanowienia wyruszam w tę drogę i niczym Ania Shirley zastanawiam się, co mnie czeka za zakrętem ...

 O tych właśnie książkach będę pisała w tym cyklu - o książkach pachnących dzieciństwem.


wtorek, 12 listopada 2013

Kraków listopadowy czyli śladami Kacpra Ryxa





Odkąd pierwszy raz przeczytałam książkę Mariusza Wollnego "Kacper Ryx" marzyłam o wyprawie do Krakowa. Dzięki moim przyjaciołom z forum www.pansamochodzik.ok1.pl wreszcie się to udało. Miniony weekend spędziłam właśnie w tym magicznym mieście. Kraków przywitał mnie w sobotnie popołudnie deszczem, który na chwilę zwarzył mi humor. Ale tylko na chwilę, ponieważ gdy tylko zagłębiłam się w uliczki wiodące do Rynku stwierdziłam, że nie tylko Paryż jest najpiękniejszy w deszczu (według Woody'ego Allena z filmu O północy w Paryżu), ale również Krakowowi i brukowi jego ulic deszcz nadaje uroku i tajemniczości. Zwiedziłam kilka bardzo ciekawych miejsc: Muzeum Lotnictwa Polskiego, Muzeum Inżynierii Miejskiej (polecam szczególnie rodzinom z dziećmi - w sali z doświadczeniami można spędzić co najmniej godzinę), podziemia pod Sukiennicami; pozwoliłam ogrzać się ogniem buchającym z gardzieli Smoka Wawelskiego; zobaczyłam ciekawy pomnik Wiernego Psa Dżoka i zapoznałam się z jego historią podobną do historii Wtorka z "Rilli"; spędziłam cudowną godzinę na Targowisku Staroci przeszukując stosy książek i wyławiając z nich perełki, które zasilą moją biblioteczkę; wybrałam się do jednej z najpiękniejszych części miasta, czyli na Kazimierz, gdzie pomimo listopada sporo turystów siedziało w ogródkach kawiarnianych i wystawiało twarze do słońca; odwiedziłam kilka kultowych miejsc znanych mi do tej pory tylko z piosenek Andrzeja Sikorowskiego i Grzegorza Turnaua, czyli ulicę Bracką i Piwnicę Pod Baranami ...
A propos - szukając odpowiedniego czasownika do opisania powolnego zwiedzania urokliwych miejsc, stwierdziłam, że brakuje mi w naszym pięknym języku słowa podobnego do francuskiego "FLANER" - można oczywiście powiedzieć lub napisać wałęsać się, włóczyć się czy też nielubiane przeze mnie szwendać się, ale ani trochę nie odda to tego klimatu, który wyraża słowo opisujące chociażby paryskich "FLANEURS", czyli powolnych, leniwych spacerowiczów przemierzających urokliwe uliczki, zaułki, parki, nabrzeża ...

 Ale miało być o Kacprze Ryxie, chociaż uważam wstęp za uzasadniony, ponieważ głównym bohaterem powieści Mariusza Wollnego wcale nie jest tylko ten bystry inwestygator królewski, ale też właśnie Kraków - dla ścisłości należy dodać, że jest to Kraków szesnastowieczny, jakże ciekawy, tętniący życiem i będący areną życia dworskiego, życia polskich wybitnych poetów i ich perypetii, ale też życia codziennego zwykłych mieszczan, rzezimieszków, typów spod ciemnej gwiazdy i biedoty. A wszystkie te światy przenikają się ze sobą połączone świetnym piórem autora.

Historia zaczyna się w roku 1569, kiedy to nasz bohater, Kacper Ryx, dziewiętnastoletni student Akademii Medycznej zostaje dzięki swoim zdolnościom (dzisiaj powiedzielibyśmy detektywistycznym zdolnościom) wplątany w przebiegłą intrygę, dzięki której pozna zarówno królewski dwór oraz cienie i blaski życia dworskiego, jak i kwiat polskiego pióra, ponieważ w powieści występują takie postaci jak Kochanowski, Górnicki czy Sęp-Szarzyński.
Sam Kacper jest postacią niezwykle barwną i ciekawą. Sierota, podrzucony pod furtę kościoła Duchaków i znaleziony tam 6 stycznia (skąd jego imię) zapowiada się na świetnego przyszłego medyka, lubuje się w literaturze, ale też jest ciekawy świata, ma żywy i bystry umysł oraz dar do pozyskiwania przedziwnych przyjaciół.

Mariusz Wollny to jeden z najlepszych, moim zdaniem, pisarzy polskich powieści historycznych - jego postaci są nietuzinkowe, pełnokrwiste, akcja wartka i nieprzewidywalna, humor pasujący do sytuacji; no i te opisy Krakowa, Kazimierza oraz innych podkrakowskich miast i wsi - wspaniałe. Opisy te są dla mnie taką wisienką na torcie - my nie czytamy o szesnastowiecznym Krakowie, my w nim jesteśmy: idziemy ciemnym zaułkiem, w którym czają się dziwne cienie, zwiedzamy targowisko, zakład płatnerza-miecznika, biesiadujemy w gospodzie u ciotki Balcerowej, obserwujemy swawole studentów w Akademii, przypatrujemy się jednej z pierwszych sekcji zwłok ...

Książka zdobywa u mnie maksymalną ilość punktów w skali od 1 do 6 i na pewno napiszę jeszcze kilka postów na temat innych powieści Mariusza Wollnego, bo każda jest tego warta.

Ocena: mocna szóstka

Jako ciekawostkę mogę podać, że autor cyklu powieści o Kacprze Ryxie prowadzi w Krakowie sklep pod nazwą "Skład towarów u Kacpra Ryxa", w którym można kupić pamiątki z epoki, a także książki pisarza, którego podobno można tam czasem spotkać. I do tego właśnie miejsca skierowałam swoje kroki w pierwszy dzień mojego pobytu:





I na koniec zagadka :)
Będzie prosta, bo to mój pierwszy post:
Gdzie znajduje się ten przedmiot również barwnie opisany w powieści?