niedziela, 29 grudnia 2013

Życie jest wędrówką, czyli moje tegoroczne podróże


Koniec roku to najlepszy czas na podsumowania wszelakie.
Dla mnie mijający właśnie rok był niespodziewanie jednym z lepszych i ciekawszych.
Przyniósł wiele dobrego: nowe przyjaźnie, ciekawe wyzwania i nowy, ważny cel.

Dzisiaj chciałabym krótko podsumować moje tegoroczne podróże, wszystkie jednakowo fascynujące i niezapomniane. Dzięki nim jestem bogatsza w doświadczenia, w ciekawe historie do snucia w długie wieczory i nowe znajomości, ale też apetyt mój pobudzony został bardzo, a wyobraźnia pracuje i już snuje plany na rok następny.

Zacznę od tego, co było najmniej spodziewane i najradośniejsze, mianowicie od kolejnego spełnionego marzenia, czyli od rozpoczęcia moich podróży śladami Pana Samochodzika, które odbyłam razem z nowymi znajomymi z forum www.pansamochodzik.ok1.pl.oraz z forum www.pansamochodzik.cba.pl 

W maju po raz pierwszy zawitałam na, jakże malownicze i urokliwe, Pojezierze Myśliborskie, gdzie wspólnie z miłośnikami tej arcyciekawej postaci literackiej, jaką bez wątpienia jest Pan Samochodzik, poszukiwałam szachownic na kościołach i zabytkowych miejscach:




Zwiedziłam miejsce związane z Templariuszami, czyli najstarszą ich kaplicę na naszych ziemiach, w Chwarszczanach:




do której dostępu broni niczym Cerber gospodyni proboszcza (jestem pewna, że staruszka pilnie strzeże legendarnych skarbów Zakonu)

Również po raz pierwszy w tym roku odwiedziłam Jerzwałd, a w nim dawny dom Zbigniewa Nienackiego, w którym zostałam bardzo gościnnie przyjęta przez obecnego właściciela, pana Godyckiego i wysłuchałam kilku anegdot z życia jednego z moich ulubionych pisarzy.




Było coś niezwykłego w fakcie, że miałam szczęście usiąść w kuchni mojego Mistrza, pić herbatę w miejscu, w którym powstawały przygody mojego ulubionego bohatera z dzieciństwa oraz zwiedzić jego dom, wyjść na taras z widokiem na przepiękne jezioro i podziwiać piękno okolicy, w której Zbigniew Nienacki odnalazł swoje miejsce.

Pobyt w Jerzwałdzie był niewątpliwie najważniejszym z moich tegorocznych wypraw.

Oczywiście udałam się na grób pisarza zapalić mu świeczkę i podziękować za całą jego twórczość:





Dostojny i przepiękny zamek w Gniewie również otworzył dla mnie swoje podwoje po raz pierwszy:




U schyłku lata szukałam śladów dawnej ekspedycji archeologicznej na Uroczysku w Tumie w sąsiedztwie przepięknej romańskiej kolegiaty:






Doznałam zaszczytu zwiedzenia Filmoteki Łódzkiej:




gdzie znajdują się prawdziwe skarby dla każdego miłośnika filmu polskiego, czyli oryginalne taśmy filmowe wielu, wielu filmów i seriali, między innymi : "Wyspy złoczyńców" czy "Pana Samochodzika i Templariuszy".

Kolejny raz odwiedziłam też Francję, a dokładnie Paryż i Orlean, gdzie mieszkają moi przyjaciele i gdzie czuję się, jak w moim drugim domu.


Szczególnie ważnymi elementami tej podróży było odwiedzenie grobu Edith Piaf w 50 rocznicę jej śmierci:




oraz odkrycie miejsca, w którym dokonał żywota Jakub de Molay, ostatni Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy:






 To tylko skrót moich tegorocznych podróży.
W przyszłym roku planuję nowe wyprawy, o których będę pisała na bieżąco.

Pierwsza z nich - już na początku lutego.









wtorek, 24 grudnia 2013



Wszystkim bywalcom mojej Biblioteczki życzę spokojnych i radosnych Świąt
smakołyków do syta
wymarzonych prezentów pod choinką
wspólnego kolędowania
Szczęśliwego Nowego Roku wypełnionego tylko dobrymi lekturami
oraz dużo, dużo czasu na realizowanie pasji i zainteresowań

Yvonne


A anioły z mojego miasta grają dla Was wszystkich w tę magiczną noc






I zagadka świąteczno-noworoczna: jakie to miasto?

czwartek, 19 grudnia 2013

"Niczego nie żałuję"



Gdybym miała kiedyś odpowiedzieć na pytanie, komu i czego najbardziej zazdroszczę, ani chwili nie wahałabym się nad odpowiedzią - wszystkim tym, którzy mieli okazję słuchać na żywo głosu Edith Piaf.


Przyszła na świat 19 grudnia 1915 roku na paryskim bruku - tak mówi legenda.




I myślę, że właśnie to słowo - legenda - najpełniej oddaje historię tej największej francuskiej artystki.

Legendą bowiem była już za życia i jest nią nadal, a w tym roku, w październiku, minęło równe 50 lat od jej śmierci.

Weszła do artystycznego świata Paryża tak zwyczajnie i po prostu: z ulicy, z paryskiego trotuaru, na którym odkrył ją Louis Leplée i jako pierwszy otoczył opieką. On pierwszy zobaczył w niej to, co potem widzieli wszyscy - pięknego wrażliwego "Wróbelka" o głosie mającym siłę kruszyć wszystkie serca.

Edith Piaf była niezwykła - kiedy wychodziła na scenę ubrana w skromną czarną sukienkę i stawała w blasku reflektorów, uosabiała sobą całe piękno muzyki. Swoim głosem opowiadała zarówno o rzeczach zwyczajnych, codziennych, jak i o tych wielkich, o uczuciach, o losie, o przeznaczeniu.

Czy była szczęśliwa?
Była kochana, to pewne.
Uwielbiana.
Słuchana na całym świecie.
Przyjmowana z honorami.
Ale do końca pozostała zwykłą, skromną, śmiejącą się do łez Edith.

Do końca nie zapomniała o środowisku, z którego się wywodziła i to głównie o nim śpiewała: o prostych ludziach, chłopcach i dziewczętach, o codziennym życiu paryskich uliczników, o dźwięku paryskich dzwonów, o żołnierzach, o prostych radościach, takich jak śpiew czy taniec, a przede wszystkim o swoim mieście - Paryżu. 

Sama kochała szczerze i bez umiaru.
Nawet miłością "zakazaną" - największym uczuciem darzyła znanego boksera, mistrza świata, Marcela Cerdan, który zginął tragicznie w katastrofie lotniczej i na zawsze okrył cieniem jej życie.

Żyła mocno, szybko i radośnie, tak jakby chciała nasycić się życiem, dniem codziennym, przyjaciółmi, kochankami i muzyką, która była treścią jej życia.

Pozostawiła nam wiele piosenek i swoje zapisane w nich na zawsze uczucia i emocje.

Wiele rzeczy zapewne na zawsze pozostanie tajemnicą - legendą właśnie. Jak choćby ta wspominana już przeze mnie: związana z miejscem jej przyjścia na świat.

Ale na pewno wiemy jedno: nie żałowała niczego, bo mimo, że nie ona jest autorką słów tej piosenki, to śpiewała ją z taką pasją, wiarą i przekonaniem, że nie można mieć wątpliwości:


Nie, nic a nic, nie, nie żałuję niczego
Ani dobra, które mi uczyniono, ani zła, jest mi już wszystko jedno

Nie, nic a nic, nie, nie żałuję niczego
  To spłacone, zamiecione, zapomniane, nie obchodzi mnie przeszłość

Rozpaliłam ogień moimi wspomnieniami
Moje troski, moje przyjemności, już ich nie potrzebuję

Wymiecione miłości i każde drżenie ich głosu
Wymiecione na zawsze, zaczynam znów od zera

Nie, nic a nic, nie, nie żałuję niczego
Ani dobra, które mi uczyniono, ani zła, już jest mi wszystko jedno

Nie, nic a nic, nie, nie żałuje niczego
Bo moje życie, moje radości zaczynają się dziś z tobą 



Edith Piaf spoczywa na paryskim cmentarzu Père Lachaise i to jest obowiązkowy punkt na mojej mapie za każdym razem, kiedy jestem w Paryżu.
W tym roku, roku, w którym przypada 50 rocznica jej śmierci, byłam tam również, aby oddać jej hołd i podziękować - za to, że między innymi dzięki niej język francuski jest najpiękniejszym językiem świata.



niedziela, 15 grudnia 2013

Jak Polacy Francuza królem swym obrali czyli krakowskich klimatów ciąg dalszy


Mariusz Wollny "Kacper Ryx i król przeklęty" 





Powieści historyczne lubię i czytam od dawna. Łączą się w nich bowiem dwie rzeczy, które należą do moich największych zainteresowań i które najbardziej pobudzają moją wyobraźnię, czyli właśnie literatura i historia.
Podziwiam autorów tychże powieści, którzy niemało czasu, poszukiwań, badań i wysiłku muszą włożyć w swe dzieło, aby nie tylko przedstawić fascynującą historię i jej bohaterów, ale przede wszystkim, aby oddać ducha przedstawianych przez siebie czasów, a więc ówczesny język, obyczaje, życie codzienne, ciekawostki i wszystko to, co razem składa się na tak zwane tło historyczne.
Wielokrotnie z wypiekami na twarzy czytałam Trylogię Sienkiewicza, która nieodmiennie mnie zachwyca, bawi i przenosi w burzliwy i krwawy wiek XVII - wiek powstań kozackich i najazdu Szwedów. 
Zagłoba to dla mnie jedna z najbarwniejszych postaci w polskiej literaturze, a jego język jest tak zabawny, specyficzny i charakterystyczny, że właśnie jego wybrałam kiedyś na bohatera mojej pracy magisterskiej, dzięki czemu nie tylko wzięłam na warsztat dość oryginalny temat, ale jeszcze rozbawiłam szanowną komisję.

Ale oto mamy przecież wiek XXI i nareszcie znów trafiłam na pisarza, który kunsztem swym, wyobraźnią i piórem zachwycił mnie tak samo, jak niegdyś Sienkiewicz.

Mariusz Wollny jest artystą, artystą słowa i obrazu, mistrzem gatunku, a jego powieści prawdziwymi perełkami bogatymi w formę i treść.

W powieści "Kacper Ryx i król przeklęty" autor ponownie przenosi nas do szesnastowiecznej Polski, w której, po śmierci Zygmunta Augusta, panuje bezkrólewie. 

Pisałam już w jednym z poprzednich wpisów o pierwszej części cyklu, w której to poznaliśmy Kacpra Ryxa, dziewiętnastoletniego żaka Akademii Krakowskiej, a jednocześnie pierwszego przedstawiciela zawodu inwestygatora królewskiego.
Druga część przygód Kacpra jest jeszcze bardziej interesująca i bogata w zwroty akcji, która toczy się wartko i od pierwszych zdań wciąga czytelnika w wir wydarzeń.
Kacpra spotykamy ponownie po 3 latach, jest rok 1572. Status żaka zmienił już na jakże dostojnie brzmiący magister artium i przygotowuje się do zdania bakalaureatu z dziedziny medycyny. Poza tym dzięki sukcesowi z odzyskaniem pieczęci królewskiej zyskał rozgłos i uznanie jako inwestygator i zarabia na życie pomagając w rozwikłaniu różnych niewyjaśnionych spraw. A sprawy to różne. A to była kochanka burmistrza zostaje znaleziona martwa w swoim łóżku, a to ginie jeden z profesorów Akademii, wreszcie z bibliotek zaczynają ginąć księgi, a w drukarniach wybuchają pożary ...
Sprawa z zaginionym wykładowcą i księgami zaprowadzi Kacpra do tajemnic osobliwego bractwa o nazwie Sodalitas Trinitatis i chcąc rozwikłać jej tajemnicę, będzie musiał zmierzyć się z niełatwymi przeciwnikami, którzy dla obrony swojej wiary posuną się do niecnych działań.

Znów spotykamy dobrych znajomych Kacpra: Jana Kochanowskiego, Jana Zamojskiego i innych dworzan; siedzimy z nimi w gospodzie, słuchamy opowieści o Czarnolesie, o stosunkach na dworze królewskim pozbawionym władcy, o tworzeniu się mocnych stronnictw zwalczających się nawzajem.

Ale też śledzimy losy Janki, ukochanej Kacpra, znalezionej przez Cyganów w lesie i wychowywanej przez nich. Jedynym śladem dawnej przeszłości dziewczyny jest medalion z wizerunkiem pięknej kobiety i błękitna sukienka z zatartym herbem.Czy to wystarczy do odkrycia tajemnicy jej pochodzenia i odnalezienia rodzinnego domu? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy oczywiście na kartach książki.

"Kacper Ryx i król przeklęty" to również kolejny bogaty opis szesnastowiecznego Krakowa i wszystkich jego kolorów: mamy okazję zwiedzić i zapoznać się z funkcjonowaniem pierwszej drukarni, odwiedzamy bursy studenckie i poznajemy panującą w nich hierarchię, zaglądamy do obozowiska Cyganów i zostajemy przyjęci w namiocie samego ich przywódcy, ale także czytamy opis wyrzucania nieczystości na bruk, co było w tamtych czasach ogólnie panującym zwyczajem.
Wymieniać mogłabym jeszcze długo, bo książka pana Wollnego to skarbnica dawnych obyczajów, opisu życia codziennego, miasta i jego mieszkańców.

I wreszcie - wisienka na torcie, dla mnie najciekawsza strona tej powieści.
Wyjazd poselstwa polskiego na dwór francuski po nowego króla, wybranego w drodze elekcji oraz przyjazd Henryka d'Anjou wraz z jego świtą na dwór polski i objęcie przez niego panowania.
I tutaj podziwiać możemy kolejny talent pisarza, a mianowicie zmysł humoru, z jakim rysuje nam kontrast pomiędzy dwoma narodami i panującymi w nich obyczajami. A kontrast to ogromny. Posłowie polscy zaskoczeni są lekkością obyczajów panującą na dworze francuskim, brudem i smrodem w pałacu królewskim, zniewieściałymi mężczyznami z kolczykami w uszach, ubranymi jak fircyki w kuse szatki; ale dostrzegają też niebanalną urodę Francuzek.
Natomiast spostrzeżenia Henryka Walezego po przyjeździe do Polski to coś więcej niż zaskoczenie i zdziwienie - to potężna dawka nieznanych obyczajów ludzi, którzy odtąd stają się jego podwładnymi.
Z początku przerażony naszym krajem nazywa go "wstrętnym" (przyjeżdża w lutym, a więc w największy, siarczysty mróz), zauważa na początku tylko wady szlachty polskiej, ale potem dostrzega kilka godnych podziwu nowinek nieznanych dotychczas w jego ojczystym kraju. Pisze w liście do jednej ze swoich kochanek:

"Muszę kończyć, bo wzywają mnie na kolejną nudną ucztę, a obżarstwo ich jeszcze gorsze jest od gadulstwa. Miron co dzień niemal aplikuje mi pigułki i lewatywę. Wystaw sobie jednak, ma cherie, że okrom ciepłych czapeczek, są dwie rzeczy, które mi się tu nadzwyczajnie podobają. Pierwsza to wyborna wódka, naszemu cognac nieustępująca, zwana starką. A czyni się ją tak: ojciec dziewki przy jej urodzeniu zakopuje w ogrodzie świeżą wódkę w dębowej baryłce, sięgając po nią dopiero, gdy panna ma iść za mąż. A druga to osobliwe widełki do jedzenia, które ponoć przywiozła tu z Italii królowa Bona ze Sforzów, matka mego poprzednika. Dziwne to, ale i użyteczne narzędzie, warte przeniesienia na nasz dwór..."

Dalej przeczytać możemy o tym, jak to po napisaniu listu król "uczynił trzecią nieznaną we Francji rzecz, która mu się spodobała - poszedł za potrzebą do wychodka." 

Autor zadbał także o szczegóły z historii Francji i przedstawił je wiarygodnie, zgodnie z faktycznymi zdarzeniami.
Jedną z najlepiej oddających prawdę historyczną scen, jest scena spotkania Katarzyny Medycejskiej, największej intrygantki i bodaj najbardziej okrutnej kobiety w dziejach Francji, z jej osobistym wróżbitą i astrologiem - Nostradamusem, który przepowiada przyszłość jej synów. Spotkanie to odbywa się w zamku Chaumont, w tajnej komnacie Katarzyny, pełnej tajemnych skrytek zawierających głównie wszelakie trucizny, które były jednym z ulubionych środków Medyceuszki w procesie wyprawiania swoich przeciwników do innego świata i tym samym zakończenia ich apetytów na francuską koronę.
Jakiś czas temu miałam okazję zwiedzać zamek Chaumont sur Loire, który jest moim zdaniem jednym z najbardziej urokliwych, a niewątpliwie najpiękniej położonym (jadąc wzdłuż Loary widać jego sylwetkę już z daleka rysującą się na wysokim wzgórzu), a w nim tę właśnie komnatę z wszystkimi jej tajemnicami:






A z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia dodam jeszcze, że w powieści znajdziemy również opis tychże świąt spędzanych przez Kacpra w gronie rodziny w gospodzie u ciotki Balcerowej, z którego szczególnie przypadł mi do gustu opis stołu i znajdujących się na nim potraw:
"Po modlitwie zasiedliśmy do uczty. Był siemieniec z pęcakiem, rzepa suszona i gotowana, żur z grzybami, groch z kapustą, no i rzecz jasna - ryby na rozmaite sposoby przyrządzone: a to szczupak z rożna i drugi w żółtym (szafranowym) sosie, a to karp na niebiesko (sparzony wrzącym octem), drugi w szarym (a raczej brązowawym) sosie uczynionym z cukru upalonego na karmel, jeszcze inszy - w białym, chrzanowym, albo uduszony w piwie, sum zaś, oczywiście - w kapuście, a śledzie po polsku. A na wety kasza z suszem jabłkowym, gruszkowym i śliwkowym, kluski z makiem oraz ciasto z miodem."

Powieść tę polecam gorąco; jest ona na tyle bogata i różnorodna, a przede wszystkim świetnie napisana, że spodoba się każdemu miłośnikowi historii, Krakowa czy po prostu dobrych książek przygodowych.

A ja zabieram się na trzecią część, o której napiszę niebawem.










poniedziałek, 9 grudnia 2013

Z biblioteczki pachnącej dzieciństwem cz.2 - "Bociany zawsze wracają do gniazd"


Pośród wielu, wielu książek czytanych przeze mnie w beztroskim okresie dzieciństwa, książek w dużej części przygodowych, humorystycznych i lekkich w odbiorze, znajduje się kilka takich, których klimat daleki jest od dziecięcej radości, które fabułą swą poruszają trudniejsze aspekty życia i których czytanie odbiega dalece od rozrywkowego spędzenia czasu.

Książki te zmuszają do głębokich refleksji i do zadawania pytań, jak również wywierają ogromny wpływ na wrażliwość czytelnika, jego postrzeganie świata i budowanie relacji z dorosłymi.
Są to książki trudne, wymagające, ale jakże ważne w okresie dorastania.
W moim życiu były one przysłowiową solą konieczną do doprawienia i nadania bardziej wyrazistego smaku,  poszerzyły moją paletę barw, wzbogaciły mój proces dojrzewania, a przede wszystkim pokazały, że świat ma czasem kolory szare, ale że szarość ta ma swoje odcienie i nigdy nie jest jednoznaczna.

Wśród nich jest kilka moich ulubionych i najważniejszych, z których wymienić muszę przede wszystkim "Słoneczko" Marii Buyno-Arctowej, "Wczorajszą młodość" Elżbiety Jackiewiczowej czy jedną z najpiękniejszych i najsmutniejszych pozycji w kręgu literatury dziecięcej "Bracia Lwie Serce" Astrid Lindgren.

Do tej kategorii, kategorii "słodko-gorzkiej" należy również jedna z poważniejszych powieści Ewy Ostrowskiej "Bociany zawsze wracają do gniazd":






Główna bohaterka, Agnieszka, znajduje się akurat w trudnym okresie dorastania i budowania własnej tożsamości oraz własnego "ja", kiedy dorosłe życie brutalnie i bezpardonowo wkracza w progi jej beztroskiej codzienności.

Dom jej dzieciństwa rozpada się jak domek z kart: otóż mama Agnieszki postanawia odejść od męża, któremu stanowisko i pieniądze przesłoniły świat i ludzkie wartości, i rozpocząć życie na własny rachunek.

Agnieszka wyjeżdża wraz z mamą do jej domu rodzinnego, na wieś.
Jakże inna okazuje się to wieś od tej, którą zapamiętała z pobytów wakacyjnych u babci i dziadka, niegdyś wypełniona jedynie zabawą, spacerami i słodkim lenistwem.
Jej życie z dnia na dzień zamienia się z wygodnego, bogatego życia rozpieszczonej jedynaczki, w wypełnioną ciężką pracą wiejską codzienność.
Agnieszka poznaje cenę życia z roli - życia twardego i skromnego, które nie rozpieszcza, a wymaga - poświęcenia, uwagi oraz codziennej, ciężkiej pracy. Pracy, która męczy i brudzi, ale zrozumiana, daje satysfakcję i godność.
 
Nasza bohaterka będzie miała chwile zwątpienia, odrzucenia nowej dla niej rzeczywistości, a przede wszystkim buntu, buntu przeciwko dorosłym i tym trudnym, nieznanym jej jeszcze sprawom, w które obfituje wiek dorosły.

Jaką drogę wybierze? Czy zdecyduje się na puste i bogate życie w mieście wśród bezdusznych znajomych ojca i w eleganckich, ale zimnych wnętrzach nowobogackiego mieszkania, czy wybierze drogę, którą wskazała jej matka - życie ubogie, proste, ale uczciwe, spędzone z ludźmi niewykształconymi, ale ciepłymi i szczerze ją kochającymi?

Więcej nie zdradzę - kto ma ochotę, niech prześledzi losy Agnieszki i dowie się, czy bociany zawsze wracają tam, gdzie uwiły swe gniazdo.

Dodam jeszcze, że powieść napisana jest bardzo realistycznym językiem, postaci przedstawione są wiarygodnie i barwnie, zdarzenia ukazane obiektywnie z kilku perspektyw, konfrontacja życia miejskiego i wiejskiego wiarygodna, zaś kilka scen (w tym scena z psem czy ta ze zniszczonymi ciężką pracą dłońmi matki Agnieszki) wyciskają łzy z oczu.

Mnie wycisnęły.
Zarówno wtedy, kiedy miałam lat "naście", jak i teraz.
A dodam szczerze, że lubię książki, które wzruszają do łez.








niedziela, 1 grudnia 2013

Przełom wieków na krakowską nutę


W moim domu początku grudnia nie wyznacza jedynie kalendarz wiszący na ścianie w kuchni  i prezentujący ostatnią swoją kartkę.

Nie wyznaczają go też tylko dwa kalendarze adwentowe moich dzieci, które pod swoimi dwudziestoma czterema okienkami skrywają czekoladki-niespodzianki z wielką radością odkrywane i pałaszowane codziennie, każdego poranka od 1 do 24 grudnia.

Bowiem dzień 1 grudnia w moim domu anonsowany jest przede wszystkim muzyką:





Co rok właśnie tego dnia,1 grudnia, rozbrzmiewają w całym moim domu dźwięki wyjątkowej płyty, która towarzyszy mi przez cały grudzień, aż do Świąt Bożego Narodzenia i która swymi subtelnymi dźwiękami wprowadza mnie w ten jedyny i wyjątkowy okres w roku.

Płyta "Moje kolędy na koniec wieku" powstała jako wspólne dzieło artystów krakowskich i została wydana właśnie na przełomie wieków XX i XXI.

Muzyka zgromadzona na tej płycie jest niezwykła, jak niezwykli są artyści tworzący ten krążek: jeden z moich trzech ulubionych krakowskich bardów - Jacek Wójcicki, kompozytor doskonały, którego muzyka rozbrzmiewa w najpiękniejszych filmach - Zbigniew Preisner, dwie krakowskie artystki o anielskich głosach: Beata Rybotycka i Anna Szałapak oraz góralski zespół "Zokopiany". A całość doprawiona i wykończona jest przepiękną muzyką wykonywaną przez Sinfonia Varsovia.

Oczywiście znajdują się na tej płycie utwory bardziej i mniej przeze mnie lubiane, te słuchane częściej i te czasem omijane, ale przyznać muszę, że wszystkie tworzą udaną kompilację i potrafią wywołać w słuchaczach nastrój zadumy i oczekiwania na te najpiękniejsze w całym roku święta.

Moimi szczególnie ulubionymi utworami na tej płycie są dwa z nich, dwa wyjątkowo nastrojowe i ważne, których tekst jest tak samo piękny jak muzyka, a mianowicie: "Całą noc padał śnieg" śpiewany przez Beatę Rybotycką oraz zdecydowanie najpiękniejsza na tej płycie "Kolęda dla Piotra", która jest hołdem złożonym legendarnemu założycielowi krakowskiej Piwnicy pod Baranami, Piotrowi Skrzyneckiemu.
"Kolędę dla Piotra"śpiewa sam Zbigniew Preisner.

Cenię krakowskich artystów z "Piwnicy pod Baranami" za ich niezwykłą skromność, wrażliwość muzyczną, teksty, które są bogate w treść, a przede wszystkim za wierność i konsekwencję - za to, że nie dają się porwać wszechobecnemu nurtowi bylejakości i łatwego brzmienia, lecz wciąż konsekwentnie wzruszają odbiorców i pozostają prawdziwymi artystami dźwięku i słowa.

Dzisiaj w moim domu również rozbrzmiewa głos Zbigniewa Preisnera ...






poniedziałek, 25 listopada 2013

Całe życie w notatniku, czyli kartki zapisane wspomnieniami


Czy dobre dzieło literackie musi być oprawione w schemat?
Czy musi posiadać fabułę, wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jak nas uczono?
Czy dobra proza musi obfitować w zwroty akcji, najlepiej szybkie i nieprzewidywalne oraz błyskotliwe dialogi?

Kto chociaż raz zetknął się z prozą Wiesława Myśliwskiego, ten nie musi szukać odpowiedzi na powyższe pytania, bowiem zawarte są one w każdej jego powieści, każdym zdaniu napisanym przez tego, największego moim zdaniem w chwili obecnej, mistrza polskiego pióra.

Wiesław Myśliwski jest jedynym pisarzem, który dwukrotnie otrzymał Nagrodę Literacką Nike: w 1997 roku za przepiękny "Widnokrąg" oraz w 2007 roku za powieść doskonałą, fenomenalną, arcydzieło polskiej prozy, jakim jest bez wątpienia "Traktat o łuskaniu fasoli".

Jest kilku takich pisarzy, którzy urzekli mnie swoim stylem i językiem do tego stopnia, że w ciemno sięgam po każdą ich nową książkę wiedząc, że się nie zawiodę. Takim pisarzem jest bez wątpienia pan Wiesław Myśliwski.

Z jaką niecierpliwością czekałam na najnowszą powieść tego pisarza, ile razy przeglądałam zapowiedzi, aby wreszcie zobaczyć, że to już, że to już tego dnia ...

I nagle już jest u mnie w torebce: pachnąca świeżością, kryjąca wiele obietnic na spędzenie kilku naprawdę wyjątkowych wieczorów.

Wiem, że nie szata zdobi człowieka, jak rzecze stare i mądre przysłowie, ale ja lubię piękne okładki książek, które są dla mnie jak preludium, lub, bardziej przyziemnie: jak przystawka przed głównym daniem.

"Ostatnie rozdanie" taką okładkę posiada: widzimy aleję drzew we mgle i kroczącego nią człowieka, jakże małego w porównaniu z otaczającą go naturą. To okładka, która odkrywa tylko skrawek tajemnicy i zachęca do zagłębienia się w treść:






Myśliwski jest twórcą wymykającym się wszelkim schematom, nurtom i wyznaczonym ścieżkom.
Snuje swoją powieść jak tkacz dywan, a każde zdanie, każde słowo jest wysublimowane i doskonale pasujące zarówno do treści jak i do formy dzieła.

Bohater "Ostatniego rozdania" przegląda swój notatnik, w którym od wielu lat zapisuje imiona, nazwiska i adresy ludzi spotkanych na swojej drodze: tych ważnych, przyjaciół, kobiety, nauczycieli, przez zwykłych znajomych bądź wspólników w interesach, aż do tych bliżej niezdefiniowanych, zapomnianych przez lata, których nazwiska zatarły się w pamięci i nawet trudno przypomnieć sobie teraz powód, dla którego zostały w notatniku zapisane.
Przeglądając ten notatnik i wspominając zapisane w nim osoby, bohater snuje opowieść, opowieść swojego życia, swojego świata.
A jest to świat pasjonujący.
Mamy możliwość "poznać" przedwojenne prestiżowe jeszcze wtedy zawody, których najbardziej chlubnym przedstawicielem jest krawiec Radzikowski, z jaką dumą i nostalgią opowiadający o arkanach swojego zawodu. Z jaką pasją opowiada on o szczegółach krawiectwa: w jego ustach takie czynności jak prucie materiału, krojenie go oraz pobieranie miary staje się prawdziwą sztuką.

O prozie Myśliwskiego pisać niezwykle trudno: niełatwo bowiem znaleźć słowa, które choćby w małej części oddałyby kunszt tego pisarza, jedynego piszącego dzisiaj tak piękną polszczyzną.

Jeśli zatem jesteście ciekawi losu bohatera oraz losów postaci z notatnika, pozwólcie szewcowi Matei rozdać karty i zasiądźcie z nim do jego ostatniej gry ...




sobota, 23 listopada 2013

Jesteśmy jak wiatr, czyli Sto lat, Pani Krystyno!


Tak, jak bezapelacyjnym mistrzem powieści przygodowo-detektywistycznych był dla mnie zawsze Zbigniew Nienacki ze swoją serią o Panu Samochodziku, ulubionymi pisarzami książek przygodowo-obyczajowych Hanna Ożogowska, Adam Bahdaj i Edmund Niziurski, tak pierwsze miejsce w nurcie psychologii młodzieżowej należy się zdecydowanie Krystynie Siesickiej.

Pani Krystyna obchodzi dzisiaj urodziny i tym postem chciałabym podziękować jej za wszystkie książki, które pomagały mi zrozumieć ludzi wokół mnie w momencie, kiedy to rozumienie jest jednym z najtrudniejszych etapów dorastania, ale jakże ważnym, gdyż staje się podwaliną naszych przyszłych relacji międzyludzkich.

Ostatnio wróciłam do jednej z moich ulubionych książek pani Krystyny:









"Ludzie są jak wiatr ... Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostaje, drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane, jak jakieś drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych zostaje piękno naszego świata..."


Leśniczówka ukryta przed zgiełkiem i pośpiechem, do której przybywa pewien dziennikarz, aby właśnie tam znaleźć wenę i napisać książkę, okazuje się być widownią zawiązywania się pierwszych damsko-męskich relacji między młodymi ludźmi.
On jeden - Tomek. One trzy: Monika, Krystyna i Babetka. Trzy wnuczki leśniczego Prota. Tak bardzo różne, ale w jednym przecież podobne: wszystkie są młode, mają swoje ideały i marzenia i zaczynają postrzegać świat inaczej niż do tej pory: już nie jak dzieci, ale jeszcze nie jak dorośli. Wszyscy wiemy, że to najbardziej burzliwy i niespokojny okres w życiu, kiedy emocje aż kipią, a charaktery nie są do końca ukształtowane.
 Dodatkowo leśniczówka i leśniczy Prot okazują się być przypadkowo wplątani w zagadkową sprawę zaginionych podczas wojny pięknych i zabytkowych witraży kościelnych...

Ciekawe postaci i relacje między nimi, urokliwa atmosfera leśniczówki i jej otoczenia, zagadka witraży i starej skrzyni, mądrość życiowa gospodyni Anity, a wszystko to doprawione ciepłym humorem składają się na książkę wartościową i godną polecenia.

Jak ułożą się relacje między Tomkiem a trzema kuzynkami?
Co kryje stara skrzynia w pokoju zajmowanym przez dziennikarza?
Czy Jan Sebastian napisze swoją książkę, której tematem przewodnim ma być pierwsza miłość?
I czyje twarze będą mieli bohaterowie tej książki?


Pani Krystyno - dziękuję za słowa, które przybliżały świat, za postaci tak podobne do nas, za ciepło i humor, za "Fotoplastykon" - chyba najważniejszy dla mnie, czytany najczęściej, za "Jezioro osobliwości", za "Zapałkę na zakręcie", za "Beethovena i dżinsy", za "Zapach rumianku" i tyle innych ważnych dla mnie i mojego pokolenia książek.


STO LAT, PANI KRYSTYNO!


środa, 20 listopada 2013

Z biblioteczki pachnącej dzieciństwem cz.1 - "Skarb w jeziorze" Jerzy A. Masłowski


Pierwszą książką wybraną przeze mnie do tego cyklu jest jedna z ciekawszych, ale chyba mniej znanych książek przygodowych:







"Skarb w jeziorze" opowiada historię czterech piętnastoletnich chłopców, którzy w letnie wakacje wyruszają na pierwszą samodzielną wyprawę w góry. Przygotowują się do niej bardzo solidnie i starannie: wyznaczają trasę, gromadzą mapy i przewodniki, przygotowują sprzęt noclegowy i ruszają w drogę.
Los lubi jednak płatać figle - tak jest i tym razem, Cygan, Tomek, Tyka i Maciek nie dokończą swojej planowanej wędrówki, za to przeżyją niesamowitą przygodę i odnajdą coś, czego bezskutecznie poszukuje kilka osób od wielu lat.

Autor jest dość oszczędny w opisie występujących postaci, zdarzeń, miejsc i otaczającej przyrody i to właśnie postrzegam jako niewielki minus książki - wolę, jak postaci są bogatsze i opisane bardziej szczegółowo razem z ich zaletami i przywarami (łatwiej się wtedy z nimi "zżywam"), a zdarzenia (szczególnie w książce przygodowej) bardziej rozbudowane i bogatsze w zwroty akcji. Jednak trzeba przyznać, że sama fabuła jest bardzo ciekawa, pomysł ze skarbem i miejscem jego ukrycia świetny, a hasło prowadzące do jego odkrycia tajemnicze, magiczne i formą swą przypominające słynne hasło z "Pana Samochodzika i Templariuszy" Nienackiego. Jakie to hasło? Tego nie zdradzę - przekonajcie się sami. Uchylę tylko rąbka tajemnicy - główną rolę odgrywa pewien krzyż i jezioro ...

W drodze do skarbu nasi bohaterowie spotykają zarówno sprzymierzeńców, takich jak staruszek Kornel (historyk-hobbista, zamiłowany w zabytkach mieszkaniec wioski, w której chłopcy zatrzymali się na dłużej) czy opat klasztoru franciszkanów, jak również przeciwników, którzy skarbu tego poszukują dla własnej korzyści. Zarówno postaci pozytywne, jak i te negatywne wzbogacają akcję dodając jej smaczku, kolorytu i dreszczyku.
Kilka scen jest naprawdę oryginalnych, jak choćby ta na cmentarzu czy sceny nas jeziorem doprawione szczyptą humoru i ciekawymi dialogami.

"Skarb w jeziorze" był zdecydowanie jedną z moich ulubionych pozycji przygodowych i pamiętam, że kilkakrotnie do niej wracałam.

Teraz odebrałam ją podobnie, choć była dla mnie zdecydowanie za cienka - moje wydanie liczy zaledwie 174 strony i pozostawiła lekki niedosyt. Myślę, że z tego pomysłu można było zdecydowanie "ulepić" coś większego. 

Książkę polecam głownie osobom w wieku wczesnonastoletnim :), jak i miłośnikom klimatu retro, którzy lubią wracać do polskich książek przygodowych i odnajdywać w bohaterach samych siebie - ciekawskich, żadnych przygód i otwartych na świat.

I jeszcze jedna uwaga - książka ma niestety koszmarne ilustracje, jedne z gorszych, jakie widziałam - postaci są karykaturalnie powykrzywiane i u osób nieco bardziej wrażliwych na doznania estetyczne mogę budzić niesmak :)



piątek, 15 listopada 2013

"Królowie przeklęci", czyli jak klątwa Templariusza wpłynęła na losy Francji


"Historia jest powieścią, która się zdarzyła"


Maurice Druon, autor cyklu "Królowie przeklęci" mottem tym zaczyna snuć swą siedmiotomową opowieść, która jest jedną z najlepiej napisanych i najciekawszych powieści historycznych.






Francja, rok 1314.
Dobiega końca proces Templariuszy, uwięzionych z rozkazu króla Filipa IV, zwanego Pięknym.
Ostatni Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy - Jakub de Molay, oraz jego najbliżsi towarzysze zostają skazani na stos.
Egzekucja odbywa się na Wyspie Żydowskiej, a pamiątkową tablicę w Paryżu można oglądać w tym miejscu do dzisiaj:




Na tablicy czytamy:
„W tym miejscu 18 marca 1314 roku został spalony Jakub de Molay, ostatni Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy” 


Cykl rozpoczyna tom pt. "Król z żelaza", w którym poznajemy historię upadku Templariuszy i widzimy końcowy okres długiego panowania jednego z najbardziej kontrowersyjnych królów Francji - Filipa IV Pięknego.

 





Jakub de Molay przed skonaniem resztką sił wykrzykuje swoje ostatnie słowa, którymi przeklina króla Francji Filipa IV Pięknego, Papieża Klemensa V oraz rycerza Wilhelma de Nogaret i wzywa ich na Sąd Boży nim upłynie rok. Ród królewski natomiast przeklina aż do 13 pokolenia.
Czy klątwa ostatniego Wielkiego Mistrza Templariuszy wypełni się? Czy uczestnicy tych wydarzeń zobaczą dalsze dzieje swojego kraju i jego mieszkańców?

Życie codzienne toczy się dalej, ale na Francję i ród królewski zaczynają spadać klęski i nieszczęścia, w które obfitować będzie cały wiek XIV. Dynastia Kapetyngów wygaśnie i będzie musiała ustąpić miejsca Walezjuszom.

Wszyscy wiemy, że historia Francji była niezwykle burzliwa i bogata w ciekawe wydarzenia, intrygi i spiski.
Zdolny pisarz potrafi wykorzystać bieg historii do napisania niezwykłych, wciągających od pierwszej strony powieści.

Muszę przyznać, że autorowi "Królów przeklętych" udało się to znakomicie.

Maurice Druon posiadał tę niezwykłą zdolność przenoszenia na karty powieści wydarzeń dawnych w tak plastyczny sposób, że nie potrzeba wielkiego wysiłku, aby przenieść się wraz z nim do czternastowiecznej Francji i wraz z nim śledzić losy narodu, ale też jednostek, czasem wybitnych, często miernych, ale o wybujałych ambicjach i chęci władzy.
Największym plusem powieści są według mnie postaci - pełnokrwiste, niejednoznaczne i przedstawione wraz z całym arsenałem ich niepospolitych cech oraz wzajemne relacje między nimi.

Historia biegnie kilkutorowo - śledzimy losy tych, którzy mieli ogromny wpływ na losy Europy, uczestniczymy w konklawe, ale jednocześnie mamy okazję poznać ówczesne życie mieszczan czy włoskich bankierów, od których niejednokrotnie zależały losy królewskiego skarbca. 


Ale "Król z żelaza" to wszak tylko początek tej historii.
Po nim następuje jeszcze 6 tomów tej, jakże pasjonującej opowieści - poznamy kolejnych władców, ich słabości i przywary, będziemy śledzić dalsze losy ubogiej szlachcianki, którą przeznaczenie pewnego dnia przywiodło do kołyski długo wyczekiwanego króla, co na zawsze odmieniło jej los, zawitamy z gościną na angielski dwór królewski i będziemy świadkami wydarzeń, które na zawsze odcisnęły piętno na relacje angielsko-francuskie.

Polecam wszystkim pasjonatom historii i powieści historycznych, którzy tak, jak ja, lubią czasem oderwać się od rzeczywistości i z wypiekami na twarzy śledzić dawne dzieje narodów..




środa, 13 listopada 2013

Z biblioteczki pachnącej dzieciństwem

Podobno ludzie dzielą się na wzrokowców i słuchowców.
Ja nie należę do żadnej z tych grup, jestem bowiem "węchowcem".

Jestem bardzo wrażliwa na zapachy, chyba od zawsze. Gdybym miała określić, którym zmysłem najpełniej postrzegam świat, byłby to zdecydowanie zmysł węchu. Czasem mam wrażenie, że moja pamięć składa się głównie z zapachów. Pamiętam zapach bzu, groszku i koperku w ogródku mojej mamy, zapach tranu w przedszkolu, zapach szkolnej stołówki (szczególnie mojego ulubionego makaronu z twarogiem), zapach magnolii rosnących przed Collegium Maius w Toruniu, gdzie studiowałam, zapach pokoju, w którym mieszkałam podczas mojego pierwszego dłuższego pobytu we Francji (dokąd pojechałam na studenckie wakacje pracować jako wolontariuszka; pokój ten miał okno z okiennicami - cud, o jakim wcześniej nie śmiałam nawet marzyć) ...

Ale nad tymi wszystkimi zapachami góruje jeden, jedyny, najważniejszy; zapach, który mnie ukształtował - zapach biblioteczki mojego Taty.

Stała ona w sypialni, a ja, najpierw mały brzdąc, potem większa panna, otwierałam jej szklane drzwiczki, wsadzałam głowę do środka i wąchałam. Do dnia dzisiejszego zapach książki jest moim ulubionym, najpiękniejszym. Będąc niedawno w małej, przytulnej księgarni, oglądałam książki wyjmując je z półek i wąchając, kiedy nagle właścicielka obserwująca mnie od jakiegoś czasu, uśmiechnęła się do mnie promiennie i powiedziała: "To już jest nałóg"

Cóż - przyznaję - książki są moim największym nałogiem, od którego nie zamierzam iść na odwyk.
I czytam tylko te papierowe, nie dla mnie bowiem nowości elektroniczne - książka to dla mnie zapach i szelest kartek.

Biblioteczka mojego Taty stoi teraz u mnie w domu i wypełniona jest książkami z mojego dzieciństwa. Pachnie wciąż tak samo. A ja, tak samo, jak kiedyś, otwieram jej drzwiczki i wdycham w siebie zapach dzieciństwa. Od czasu do czasu wyjmuję z niej książkę, która ma niezwykłą, magiczną wręcz właściwość - jest drogą do krainy wspomnień i beztroskich, "szczenięcych" lat. Bez chwili zastanowienia wyruszam w tę drogę i niczym Ania Shirley zastanawiam się, co mnie czeka za zakrętem ...

 O tych właśnie książkach będę pisała w tym cyklu - o książkach pachnących dzieciństwem.


wtorek, 12 listopada 2013

Kraków listopadowy czyli śladami Kacpra Ryxa





Odkąd pierwszy raz przeczytałam książkę Mariusza Wollnego "Kacper Ryx" marzyłam o wyprawie do Krakowa. Dzięki moim przyjaciołom z forum www.pansamochodzik.ok1.pl wreszcie się to udało. Miniony weekend spędziłam właśnie w tym magicznym mieście. Kraków przywitał mnie w sobotnie popołudnie deszczem, który na chwilę zwarzył mi humor. Ale tylko na chwilę, ponieważ gdy tylko zagłębiłam się w uliczki wiodące do Rynku stwierdziłam, że nie tylko Paryż jest najpiękniejszy w deszczu (według Woody'ego Allena z filmu O północy w Paryżu), ale również Krakowowi i brukowi jego ulic deszcz nadaje uroku i tajemniczości. Zwiedziłam kilka bardzo ciekawych miejsc: Muzeum Lotnictwa Polskiego, Muzeum Inżynierii Miejskiej (polecam szczególnie rodzinom z dziećmi - w sali z doświadczeniami można spędzić co najmniej godzinę), podziemia pod Sukiennicami; pozwoliłam ogrzać się ogniem buchającym z gardzieli Smoka Wawelskiego; zobaczyłam ciekawy pomnik Wiernego Psa Dżoka i zapoznałam się z jego historią podobną do historii Wtorka z "Rilli"; spędziłam cudowną godzinę na Targowisku Staroci przeszukując stosy książek i wyławiając z nich perełki, które zasilą moją biblioteczkę; wybrałam się do jednej z najpiękniejszych części miasta, czyli na Kazimierz, gdzie pomimo listopada sporo turystów siedziało w ogródkach kawiarnianych i wystawiało twarze do słońca; odwiedziłam kilka kultowych miejsc znanych mi do tej pory tylko z piosenek Andrzeja Sikorowskiego i Grzegorza Turnaua, czyli ulicę Bracką i Piwnicę Pod Baranami ...
A propos - szukając odpowiedniego czasownika do opisania powolnego zwiedzania urokliwych miejsc, stwierdziłam, że brakuje mi w naszym pięknym języku słowa podobnego do francuskiego "FLANER" - można oczywiście powiedzieć lub napisać wałęsać się, włóczyć się czy też nielubiane przeze mnie szwendać się, ale ani trochę nie odda to tego klimatu, który wyraża słowo opisujące chociażby paryskich "FLANEURS", czyli powolnych, leniwych spacerowiczów przemierzających urokliwe uliczki, zaułki, parki, nabrzeża ...

 Ale miało być o Kacprze Ryxie, chociaż uważam wstęp za uzasadniony, ponieważ głównym bohaterem powieści Mariusza Wollnego wcale nie jest tylko ten bystry inwestygator królewski, ale też właśnie Kraków - dla ścisłości należy dodać, że jest to Kraków szesnastowieczny, jakże ciekawy, tętniący życiem i będący areną życia dworskiego, życia polskich wybitnych poetów i ich perypetii, ale też życia codziennego zwykłych mieszczan, rzezimieszków, typów spod ciemnej gwiazdy i biedoty. A wszystkie te światy przenikają się ze sobą połączone świetnym piórem autora.

Historia zaczyna się w roku 1569, kiedy to nasz bohater, Kacper Ryx, dziewiętnastoletni student Akademii Medycznej zostaje dzięki swoim zdolnościom (dzisiaj powiedzielibyśmy detektywistycznym zdolnościom) wplątany w przebiegłą intrygę, dzięki której pozna zarówno królewski dwór oraz cienie i blaski życia dworskiego, jak i kwiat polskiego pióra, ponieważ w powieści występują takie postaci jak Kochanowski, Górnicki czy Sęp-Szarzyński.
Sam Kacper jest postacią niezwykle barwną i ciekawą. Sierota, podrzucony pod furtę kościoła Duchaków i znaleziony tam 6 stycznia (skąd jego imię) zapowiada się na świetnego przyszłego medyka, lubuje się w literaturze, ale też jest ciekawy świata, ma żywy i bystry umysł oraz dar do pozyskiwania przedziwnych przyjaciół.

Mariusz Wollny to jeden z najlepszych, moim zdaniem, pisarzy polskich powieści historycznych - jego postaci są nietuzinkowe, pełnokrwiste, akcja wartka i nieprzewidywalna, humor pasujący do sytuacji; no i te opisy Krakowa, Kazimierza oraz innych podkrakowskich miast i wsi - wspaniałe. Opisy te są dla mnie taką wisienką na torcie - my nie czytamy o szesnastowiecznym Krakowie, my w nim jesteśmy: idziemy ciemnym zaułkiem, w którym czają się dziwne cienie, zwiedzamy targowisko, zakład płatnerza-miecznika, biesiadujemy w gospodzie u ciotki Balcerowej, obserwujemy swawole studentów w Akademii, przypatrujemy się jednej z pierwszych sekcji zwłok ...

Książka zdobywa u mnie maksymalną ilość punktów w skali od 1 do 6 i na pewno napiszę jeszcze kilka postów na temat innych powieści Mariusza Wollnego, bo każda jest tego warta.

Ocena: mocna szóstka

Jako ciekawostkę mogę podać, że autor cyklu powieści o Kacprze Ryxie prowadzi w Krakowie sklep pod nazwą "Skład towarów u Kacpra Ryxa", w którym można kupić pamiątki z epoki, a także książki pisarza, którego podobno można tam czasem spotkać. I do tego właśnie miejsca skierowałam swoje kroki w pierwszy dzień mojego pobytu:





I na koniec zagadka :)
Będzie prosta, bo to mój pierwszy post:
Gdzie znajduje się ten przedmiot również barwnie opisany w powieści?