poniedziałek, 20 stycznia 2014

Serge Gainsbourg - artysta pełną gębą


Szeroko pojęta kultura francuska i jej przedstawiciele bardzo często zapisują się w historii nie tylko swoją sztuką, ale też kontrowersyjnością i szokującym publiczność wizerunkiem. Można by tu wymienić gros takich właśnie artystów, ale nie o nich wszystkich będzie dziś mowa, bo przecież żaden czytelnik nie przyjmie na raz takiej dawki wrażeń i mocnego, uderzającego indywidualizmu.
Pozwólcie mi więc przedstawić dzisiaj jednego z tych artystów, bodajże najbardziej szokującego w swoich czasach, wiodącego prym wśród wszystkich niebanalnych przedstawicieli francuskiej "bohemy artystycznej".

Mesdames et Monsieurs, oto Serge Gainsbourg:







Muszę przyznać, że dawno nie oglądałam tak udanego filmu, tak bardzo pasującego do sylwetki przedstawianej postaci. Zresztą, kino francuskie ma dar przedstawiania swoich artystów w ciekawy i niebanalny sposób, jakby tym samym oddając hołd ich pamięci, ich kreatywności, wizjonerstwu i indywidualności. Wspomnijmy chociaż "Coco Chanel" (francuski tytuł "Coco avant Chanel" zdecydowanie bardziej oddaje fabułę filmu, który opowiada przecież o życiu Gabrielle-Coco na długo przedtem, zanim została słynną na cały świat Chanel - kreatorką mody).

Ale o Coco innym razem, bo przecież artystka, która pozwoliła kobietom nosić spodnie i jednocześnie nie tracić przy tym kobiecości zasługuje na osobny wpis na blogu.

Dzisiaj naszą uwagę niech pochłonie artysta "pełną gębą", jak go nazwałam po obejrzeniu filmu.
Bo też Serge (właściwie miał na imię Lucien), piękny brzydal, od dzieciństwa nie cierpiał swojej twarzy, nazywając ją "gębą" (po francusku "la gueule"). I ta gęba, alter ego artysty, towarzyszy nam przez cały film pojawiając się w najbardziej burzliwych chwilach Gainsbourga, biorąc udział w akcji i humorystycznie komentując jego wybory życiowe i działania.
Film opowiada całe życie artysty, od dzieciństwa w żydowskiej rodzinie, pierwszych lekcji gry na pianinie, poprzez burzliwą młodość, chwile spędzone przy sztalugach, przy tworzeniu muzyki, aż po jedne z jego ostatnich chwil spędzonych na egzotycznej wyspie.
Robiąc film o Gainsbourgu, nie sposób było ominąć jego życia uczuciowego i seksualnego. A było ono nader bogate i obfitujące w burzliwe wydarzenia. Serge był czterokrotnie żonaty. Był związany z najbardziej atrakcyjnymi kobietami ówczesnego Paryża, między innymi z Brigitte Bardot. I to właśnie z nią nagrał pierwotną wersję piosenki, która zaszokowała świat i była zakazana w rozgłośniach kilku krajów (w Polsce, co ciekawe, zakazana nie była :)). Mowa tu oczywiście o piosence "Je t'aime ... moi non plus" w której usłyszeć można odgłosy jako żywo przypominające kobiece zadowolenie seksualne,
Scena, kiedy Serge przedstawia swój utwór dyrektorowi rozgłośni radiowej, należy do jednej z najzabawniejszych w filmie.
Jednak chyba najważniejszą kobietą w jego życiu była Jane Birkin, początkowo podzielająca jego apetyt na życie i rzucająca się wraz z nim w szaleństwo dnia codziennego. Bo też życie codzienne z takim artystą musiało być niebanalne i o żadnej szarzyźnie mowy być nie mogło. Ich córką jest Charlotte Gainsbourg, znana dzisiaj modelka i aktorka o przepięknej, oryginalnej urodzie i wspaniałym stylu. (niedawno do kin wszedł nowy film z Charlotte w roli głównej: "Nimfomanka" - czy ktoś już oglądał? Bardzo jestem go ciekawa).

Serge Gainsbourg czerpał z życia pełnymi garściami. Był artystą od początku do końca, artystą kontrowersyjnym, takim, jakiego wcześniej we francuskiej kulturze nie było. Opinia publiczna i jej oburzenie dla niego nie istniały. No, chyba, że mógł tę opinię szokować. A robił to konsekwentnie. Szokował muzyką, szokował swoim życiem prywatnym, swoim luzem. Był wielką indywidualnością i wielkim wizjonerem mającym ogromny wpływ na następne pokolenia artystyczne.

I jeszcze jedna ciekawostka - Serge Gainsbourg nigdy nie przestawał zaskakiwać i szokować swoich rodaków. Jednym z jego najbardziej spektakularnych pomysłów było nagranie francuskiego hymnu narodowego, "Marsylianki", tej jakże krwawej i okrutnej w przekazie pieśni, w wersji ... reggae.







Jako artysta przekraczał wszelkie możliwe granice zachowując totalną swobodę i luźny stosunek do życia i do sztuki.

Konwencja filmu, tak oryginalna i nietypowa, jak całe życie tego artysty, pozwala mi myśleć, że Serge Gainsbourg byłby z filmu o sobie zadowolony. Na pewno z przyjemnością by go oglądał, uśmiechając się swoim szelmowskim "pełnogębnym" uśmiechem, wypalając w tym czasie całą paczkę swoich ulubionych papierosów marki Gitane.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz