Dzięki koledze z forum http://www.pansamochodzik.ok1.pl/ , który jednocześnie jest autorem świetnego bloga http://ksiazkiprzygodowe.blogspot.com/ (polecam!) przeczytałam dość nietypową, ale jakże ciekawą książkę:
Przede wszystkim muszę pogratulować autorowi pomysłu - czegoś takiego jeszcze nie czytałam i już choćby za to należy się Mirosławowi Salskiemu owacja na stojąco.
Ale na razie usiądźmy i przyjrzyjmy się tej oryginalnej powieści bliżej.
Bohaterem "Muzeum falsyfikatów" jest Stanisław Zaczyk, który mimo zbieżności imienia i nazwiska z pewnym bardzo znanym aktorem, nie zdaje egzaminów do łódzkiej Filmówki, co uważa za niesprawiedliwość losu i przeszkodę do zrealizowania swojego największego marzenia: posiadania własnej restauracji, która swoim szykiem i renomą przyciągałaby znanych aktorów, aktorki i inne wspaniałości wielkiego świata.
Ale, jak przecież wiemy, marzenia często spełniają się w zupełnie innym czasie, niż byśmy chcieli i w zupełnie innych okolicznościach. Czasem na takie spełnione marzenie trzeba po prostu cierpliwie poczekać. Tak też będzie tutaj.
Bohater (który jeszcze nie wie, że jego marzenie spełni się w dalszej przyszłości dzięki pewnemu zbiegowi wydarzeń) aby uniknąć powołania w kamasze, rozpoczyna na razie naukę w zupełnie innej branży, mianowicie w branży ... przetwórstwa mięsnego.
Oczywiście czytelnik wie, że ten rozdział życia jest zaledwie nic nie znaczącym epizodem.
Znaczące jest to, że na skutek kilku znamiennych i zarazem dziwnych zdarzeń (jak choćby spotkanie z pewnym antykwariuszem, czy nieudany występ w amatorskim teatrze), nasz bohater zainteresuje się sztuką. I to sztuką przez duże "S".
Wtedy to właśnie zacznie się jego długoletnia "kariera" jako jednego z najlepszych złodziei dzieł sztuki w Polsce, którą to karierę rozpocznie spontanicznym młodzieńczym aktem mającym na celu popisanie się i zrobienie wrażenia na ukochanej dziewczynie, a zakończy ...
No właśnie - jak ją zakończy?
Tego, oczywiście, zdradzić nie mogę, ale mogę zachęcić Was do przeczytania "Muzeum falsyfikatów".
Otóż powieść ta na pewno spodoba się wszystkim miłośnikom dzieł sztuki i ich losów, historii malarstwa oraz historii słynnych fałszerzy. Książka obfituje bowiem w liczne ciekawe wykłady na te tematy. Czuje się i docenia ogromną wiedzę autora na temat historii dzieł sztuki i lekkie pióro w historii tej przekazywaniu.
Poprzez karty powieści przewijają się słynni malarze i ich dzieła, nie mniej słynni fałszerze oraz afery kryminalne związane z ogromnym popytem na unikatowe i jakże przecież cenne dzieła.
Bohater podczas podróży do Paryża, podziwiając słynną Mona Lisę snuje opowieść o losach tego, najsłynniejszego na świecie obrazu. Przypomina sobie oraz czytelnikom znaną wszystkim zuchwałą kradzież tego dzieła z Luwru w roku 1911 i jego przypadkowe odnalezienie. Czy jednak w Luwrze z powrotem zawisł oryginał? Czy tysiące ludzi oglądających codziennie Mona Lisę i dumających nad jej tajemniczym uśmiechem, podziwia dzieło Leonrada da Vinci, czy też genialnie wykonaną kopię?
Cóż mogę dodać?
Miłośnikom przygód Pana Samochodzika spodoba się niewątpliwie wątek dotyczący słynnego obrazu Świętego Mateusza pędzla Caravaggia, - tak przecież barwnie opisanego niegdyś przez Zbigniewa Nienackiego w szóstej części przygód Pana Tomasza "Pan Samochodzik i Fantomas".
Obraz ten będzie miał również duży wpływ na los bohatera "Muzeum falsyfikatów".
Moją uwagę przyciągnęły jeszcze dwie ciekawostki.
Pierwszą z nich jest ciekawy wątek tak lubianego i często oglądanego przeze mnie teleturnieju "Wielka gra" (jaka szkoda, że zniknął z anteny i został zastąpiony przez te wszystkie nijakie i nudne tańczące, śpiewające i wywijające piruety na lodzie gwiazdy i gwiazdki), w którym to nasz bohater bierze dwukrotnie udział.
Drugą natomiast jest wyrażenie znalezione w książce: "Powróćmy do naszych baranów". Jako romanistka znam oczywiście to wyrażenie (które jest jednym z moich ulubionych, wywołującym nieustannie uśmiech na mojej twarzy i które po francusku brzmi: "Revenons à nos moutons"), jak również genezę jego powstania (bardzo zabawną zresztą), ale przyznam szczerze, że nigdy nie słyszałam, aby jego dosłowne tłumaczenie, czyli tak zwana "kalka" było używane z języku polskim. Spotkałam się z nim w naszej literaturze po raz pierwszy.
"Muzeum falsyfikatów" uważam za bardzo udaną powieść, choć nie ukrywam, że sama końcówka i rozwiązanie akcji nieco mnie rozczarowały i nie do końca przekonały.
No i niestety łyżka dziegciu, nie dla autora co prawda, ale dla wydawnictwa: w tekście jest sporo błędów, które chwilami naprawdę psują przyjemność czytania i rozkoszowania się często niesamowitymi i dziwnymi losami najpiekniejszych arcydzieł światowej sztuki.
Co zyskało nazwę "Muzeum faksyfikatów"?
Czym są "krakowskie trojaczki"?
Kto nadał bohaterowi pseudonim "Kustosz"?
I jak potoczą się losy tego miłośnika sztuki, który wyspecjalizował się w ich kradzieży?
Na te wszystkie pytania odpowie Wam lektura powieści Mirosława Salskiego - polecam gorąco, bo naprawdę jest tego warta.
Bohaterem "Muzeum falsyfikatów" jest Stanisław Zaczyk, który mimo zbieżności imienia i nazwiska z pewnym bardzo znanym aktorem, nie zdaje egzaminów do łódzkiej Filmówki, co uważa za niesprawiedliwość losu i przeszkodę do zrealizowania swojego największego marzenia: posiadania własnej restauracji, która swoim szykiem i renomą przyciągałaby znanych aktorów, aktorki i inne wspaniałości wielkiego świata.
Ale, jak przecież wiemy, marzenia często spełniają się w zupełnie innym czasie, niż byśmy chcieli i w zupełnie innych okolicznościach. Czasem na takie spełnione marzenie trzeba po prostu cierpliwie poczekać. Tak też będzie tutaj.
Bohater (który jeszcze nie wie, że jego marzenie spełni się w dalszej przyszłości dzięki pewnemu zbiegowi wydarzeń) aby uniknąć powołania w kamasze, rozpoczyna na razie naukę w zupełnie innej branży, mianowicie w branży ... przetwórstwa mięsnego.
Oczywiście czytelnik wie, że ten rozdział życia jest zaledwie nic nie znaczącym epizodem.
Znaczące jest to, że na skutek kilku znamiennych i zarazem dziwnych zdarzeń (jak choćby spotkanie z pewnym antykwariuszem, czy nieudany występ w amatorskim teatrze), nasz bohater zainteresuje się sztuką. I to sztuką przez duże "S".
Wtedy to właśnie zacznie się jego długoletnia "kariera" jako jednego z najlepszych złodziei dzieł sztuki w Polsce, którą to karierę rozpocznie spontanicznym młodzieńczym aktem mającym na celu popisanie się i zrobienie wrażenia na ukochanej dziewczynie, a zakończy ...
No właśnie - jak ją zakończy?
Tego, oczywiście, zdradzić nie mogę, ale mogę zachęcić Was do przeczytania "Muzeum falsyfikatów".
Otóż powieść ta na pewno spodoba się wszystkim miłośnikom dzieł sztuki i ich losów, historii malarstwa oraz historii słynnych fałszerzy. Książka obfituje bowiem w liczne ciekawe wykłady na te tematy. Czuje się i docenia ogromną wiedzę autora na temat historii dzieł sztuki i lekkie pióro w historii tej przekazywaniu.
Poprzez karty powieści przewijają się słynni malarze i ich dzieła, nie mniej słynni fałszerze oraz afery kryminalne związane z ogromnym popytem na unikatowe i jakże przecież cenne dzieła.
Bohater podczas podróży do Paryża, podziwiając słynną Mona Lisę snuje opowieść o losach tego, najsłynniejszego na świecie obrazu. Przypomina sobie oraz czytelnikom znaną wszystkim zuchwałą kradzież tego dzieła z Luwru w roku 1911 i jego przypadkowe odnalezienie. Czy jednak w Luwrze z powrotem zawisł oryginał? Czy tysiące ludzi oglądających codziennie Mona Lisę i dumających nad jej tajemniczym uśmiechem, podziwia dzieło Leonrada da Vinci, czy też genialnie wykonaną kopię?
Cóż mogę dodać?
Miłośnikom przygód Pana Samochodzika spodoba się niewątpliwie wątek dotyczący słynnego obrazu Świętego Mateusza pędzla Caravaggia, - tak przecież barwnie opisanego niegdyś przez Zbigniewa Nienackiego w szóstej części przygód Pana Tomasza "Pan Samochodzik i Fantomas".
Obraz ten będzie miał również duży wpływ na los bohatera "Muzeum falsyfikatów".
Moją uwagę przyciągnęły jeszcze dwie ciekawostki.
Pierwszą z nich jest ciekawy wątek tak lubianego i często oglądanego przeze mnie teleturnieju "Wielka gra" (jaka szkoda, że zniknął z anteny i został zastąpiony przez te wszystkie nijakie i nudne tańczące, śpiewające i wywijające piruety na lodzie gwiazdy i gwiazdki), w którym to nasz bohater bierze dwukrotnie udział.
Drugą natomiast jest wyrażenie znalezione w książce: "Powróćmy do naszych baranów". Jako romanistka znam oczywiście to wyrażenie (które jest jednym z moich ulubionych, wywołującym nieustannie uśmiech na mojej twarzy i które po francusku brzmi: "Revenons à nos moutons"), jak również genezę jego powstania (bardzo zabawną zresztą), ale przyznam szczerze, że nigdy nie słyszałam, aby jego dosłowne tłumaczenie, czyli tak zwana "kalka" było używane z języku polskim. Spotkałam się z nim w naszej literaturze po raz pierwszy.
"Muzeum falsyfikatów" uważam za bardzo udaną powieść, choć nie ukrywam, że sama końcówka i rozwiązanie akcji nieco mnie rozczarowały i nie do końca przekonały.
No i niestety łyżka dziegciu, nie dla autora co prawda, ale dla wydawnictwa: w tekście jest sporo błędów, które chwilami naprawdę psują przyjemność czytania i rozkoszowania się często niesamowitymi i dziwnymi losami najpiekniejszych arcydzieł światowej sztuki.
Co zyskało nazwę "Muzeum faksyfikatów"?
Czym są "krakowskie trojaczki"?
Kto nadał bohaterowi pseudonim "Kustosz"?
I jak potoczą się losy tego miłośnika sztuki, który wyspecjalizował się w ich kradzieży?
Na te wszystkie pytania odpowie Wam lektura powieści Mirosława Salskiego - polecam gorąco, bo naprawdę jest tego warta.
Cieszę się, że nie spudłowałem i poleciłem Ci fajną książkę. Teraz wypada, abym sam ją przeczytał.
OdpowiedzUsuńJutro zamieszczę fragment Twojej recenzji na naszym profilu FB. Pozdrawiam :)
A co to właściwie znaczy "Powróćmy do naszych baranów"? Brzmi dość tajemniczo. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam; Berta.
Berto, francuskie powiedzienie "REVENONS A NOS MOUTONS" (czyli polska dość niezręczna kalka "Powróćmy do naszych baranów") to francuski odpowiednik łacińskiego AD REM - czyli po prostu "Do rzeczy", "Powróćmy do tematu".
OdpowiedzUsuńMożesz sobie wyszukać w necie genezę powstania tego (mojego ulubionego) francuskiego powiedzenia.
Dodam tylko, że jest ono nadal bardzo często używane. Ja spotykam się z nim w mojej codziennej pracy z Francuzami dość często :-)
W polskim języku natomiast spotkałam się znim po raz pierwszy ...