wtorek, 17 czerwca 2014

O geniuszu, który podarował kobietom siłę


Moda to, obok literatury, historii i kultury Francji, jedna z moich wielkich pasji. Fascynują mnie wielcy kreatorzy i ich historie, często burzliwe i przypominające walkę. Lub nawet rewolucję. Bo przecież czym innym, jak nie rewolucją, są nowoczesne eksperymenty w dziedzinie mody i historii ubioru? Czym innym, jak nie nieustanną walką i przedzieraniem się przez sztywne normy i konwenanse, jest wprowadzanie do szaf kobiet i mężczyzn nowych, często szokujących, ubiorów i dodatków? Jestem pełna podziwu dla tych największych, dla tych, komu moda zawdzięcza najwięcej. I komu my, kobiety, zawdzięczamy wolność i swobodę.
Dzisiaj napiszę kilka słów o projektancie-geniuszu, który w historii mody zapisał się złotymi zgłoskami, a kobietom dał siłę i władzę:





 
 
Nazywał się Yves Henri Donat Mathieu Saint Laurent.
Cały świat zna go jako Yves Saint Laurent i tak też nazywa się Dom Mody, który stworzył i który prowadził przez wiele lat. Urodził się w Algierii, ale w wieku 17 lat przeprowadził się do Francji i odtąd tam było jego miejsce. Karierę zrobił bardzo szybko, bo już mając 21 lat został dyrektorem domu mody Dior. Tyle o faktach biograficznych. A teraz poznajmy artystę.
 
Na moją dzisiejszą recenzję składać się będą dwa elementy, ponieważ w ostatnim czasie miałam okazję obejrzeć w kinie film "Yves Saint Laurent" w reżyserii Jalila Lespert oraz przeczytać "Listy do Yves" autorstwa jego życiowego partnera, jakim był Pierre Bergé.



 

Idąc do kina na film o znanym artyście, którego sztukę podziwiam, czy czytając książkę jemu poświęconą, spodziewam się tego artystę zobaczyć, lepiej poznać i zrozumieć jego twórczość. Zdaję sobie sprawę, że elementy biograficzne też są w takim obrazie potrzebne, gdyż bardzo często wydarzenia z życia osobistego miały niemały wpływ na tę właśnie twórczość i osobę tę ukształtowały, jednakże w tym wypadku zarówno reżyser filmu, jak i autor książki, zawiedli mnie zaburzając proporcje zawodowe i osobiste, na korzyść tych drugich.
Czym to zostało spowodowane? Być może chęcią zaszokowania publiczności burzliwym życiem artysty i jego trudną codziennością? Może twórcy filmu i autor książki stosują metodę, że tym, co teraz przyciąga odbiorcę, jest wyłącznie skandal? Mam wrażenie, że dzisiejsza sztuka odchodzi od swego pierwotnego założenia i niebezpiecznie zbacza na ścieżki sensacji.
Oglądając film "Yves Saint Laurent" na próżno czekałam na sceny podobne do tych z "Coco Chanel". W filmie poświęconym Chanel można zobaczyć mnóstwo scen, w których widz wyraźnie widzi jej proces tworzenia, jej inspiracje (fantastyczna jest przecież scena, kiedy Coco obserwuje nad brzegiem morza rybaków wyławiających sieci; ubrani są oni w bluzki w biało-niebieskie paski, który to wzór stał się później znakiem rozpoznawczym jej kolekcji), jej zaangażowanie w tworzenie tego, co do dzisiejszego dnia nosi cały świat.
W filmie o Saint Laurent tego niestety zabrakło. Szkoda. Bo przecież Yves był geniuszem, tytanem pracy, całkowicie pochłoniętym tworzeniem nowych kolekcji. To przecież on ubrał kobiety w skórzane marynarki, garnitury, podarował im dzwony i platformy. Jakże prawdziwym jest stwierdzenie Pierre'a Bergé, który napisał w swej książce:
 
"Jeśli Chanel dała, jak to się mówi, wolność kobietom, Ty dałeś im władzę."
 
W filmie "Yves Saint Laurent" nie zobaczymy artysty. Zobaczymy natomiast jego życie prywatne, jego wybuchowy temperament i homoseksulane związki.
Co zasługuje natomiast na uwagę i pozytywną opinię, to gra Pierre'a Niney, który wcielił się w wielkiego kreatora mody po mistrzowsku oraz kilka scen, które pięknie obrazują wolność artysty. Scena pierwszego pobytu Yves'a i Pierre'a w Marakeszu i szalona jazda motocyklem przez dzikie tereny wprost emanuje całkowitym poczuciem swobody i luzu.
Dzięki filmowi dowiedziałam się też kilku istotnych faktów z życia projektanta, o których wcześniej nie słyszałam, jak na przykład pozwanie do sądu domu mody Dior i wygranie procesu czy też bardzo bolesny i tragiczny wpływ wojny francusko-algierskiej na jego wrażliwą osobowość, co przypłacił pobytem w klinice psychiatrycznej i długim leczeniem.
 
"Listy do Yves" to niewielki zbiór listów pisanych do artysty już po jego śmierci. Autorem tychże listów jest Pierre Bergé, wieloletni partner Saint Laurent i współzałożyciel jego domu mody. Listy napisane są chaotycznie i również niewiele dowiemy się z nich o Yves - projektancie. Sporo w nich natomiast urywanych fragmentów burzliwego życia osobistego, niewypowiedzianego wcześniej żalu i pretensji, wiele fragmentów, które mówią o uzależnieniu Yves'a od narkotyków i leków, o jego zdradach, gwałtownych wybuchach i burzliwych kłótniach.
Cóż, to przecież prawda ogólnie znana, że wielcy artyści i geniusze bardzo często są ludźmi wybuchowymi, o gwałtownym temperamencie, często nie potrafią odnaleźć się w codzienności i uciekają w używki bądź zamykają się w sobie, tak jakby tkwiąca w nich potężna siła geniuszu zawładnęła nimi całkowicie i nie pozwalała im już na zwykłą, normalną egzystencję i nawiązanie bliskich relacji z innymi. Geniusze często wydają się egoistami, tak bardzo tkwiąca w nich siła zmusza ich do koncentracji na sobie i swojej twórczości. Tak było również z Saint Laurent - był chorobliwie nieśmiały i trudno nawiązywał więź z drugim człowiekiem; animuszu dodawał sobie poprzez różne "wspomagacze" i "ośmielacze". Ale niezaprzeczalnie był jednym z największych kreatorów mody XX wielu. Moim zdaniem, obok Coco Chanel, największym. Był wizjonerem i miał odwagę swoje wizje przekuwać w czyn. I mimo, że minęło już 6 lat od jego śmierci, jego praca owocuje nadal, gdyż, jak to powiedział Pierre Bergé:

"Jestem pewien, że dziś życie Yves'a Saint Laurent trwa w dalszym ciągu. Był artystą, a czas artystów nie jest taki, jak innych ludzi. Odradzają się poprzez swoje dzieło, które nam towarzyszy."
 
 
Czy znajdzie się kiedyś ktoś, kto udźwignie ciężar pokazania jego dorobku artystycznego? Ktoś, kto zostawi z boku skandale i orientację seksualną i skoncentruje się na przedstawieniu tego, co Saint Laurent kochał najbardziej, czyli na perfekcyjnym wizerunku kobiety?
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz