poniedziałek, 7 lipca 2014
Z dziejów pewnego domu na Powiślu
Podczas mojej wędrówki w literacką przeszłość nie mogło zabraknąć książek Hanny Ożogowskiej, która jest jedną z najważniejszych autorek mojego dzieciństwa. Pamiętam, że jej książki pochłaniałam z wielką przyjemnością i wielokrotnie do nich wracałam. Przyznam szczerze, że wahałam się dość długo, od której z książek zacząć mój powrót do tej, mile wspominanej, autorki. Jako pierwsze przyszły na myśl dwie ulubione, czyli "Tajemnica Zielonej Pieczęci" oraz "Głowa na tranzystorach". Tylko którą z nich wybrać? Obie są przecież tak samo ciekawe i zabawne, lektura obu sprawiała mi zawsze wiele radości. I tak zastanawiając się nad wyborem między tymi dwoma tytułami, niespodziewanie zachęciła mnie swoją kolorową okładką zupełnie inna, też przecież kiedyś czytana, ale mniej utrwalona w pamięci:
"Ucho od śledzia" to książka, której tematem przewodnim jest coś, co doskonale znam sama z mojego dzieciństwa. Gdyby zapytać dzisiaj dzieci, co to jest "kwaterunek", zapewne żadne z nich nie potrafiłoby wyjaśnić co to oznacza. Ja natomiast znam znaczenie tego archaicznego słowa bardzo dobrze, ponieważ dom, w którym mieszkałam jako dziecko, dom moich pradziadków, został właśnie poddany po wojnie systemowi kwaterunkowemu, a osoby, które wprowadziły się "na pokoje" mieszkały tam jeszcze w latach osiemdziesiątych, dzięki czemu zapisały się jasno w mojej pamięci. Co więcej, nie były to dla mnie osoby obce. Ale też nie rodzina. Kim zatem są dla siebie osoby mieszkające pod jednym dachem i dzielące na co dzień wspólne pomieszczenia, takie jak kuchnia i łazienka?
Hanna Ożogowska w "Uchu od śledzia" pokazuje dzieje właśnie takiego domu i jego mieszkańców. Znajdujemy się na Powiślu, w domu niegdyś pięknym i okazałym, dumie jego właścicieli. Domu, który, jak wiele innych, ucierpiał podczas wojny i teraz tylko jego sylwetka przypomina dawną świetność. Parter jest całkowicie zniszczony i nie nadaje się do przyjęcia lokatorów, ale ocalało piętro, niegdyś zamieszkane wyłącznie przez właścicieli, państwa Szafrańców. Teraz to okazałe piętro podzielone jest na kilka maleńkich mieszkań, które zajmowane są przez galerię barwnych i jakże różnych postaci. Wydaje się, że już teraz jest wszystkim ciasno i duszno od mnogości osób, zwierząt i problemów. Nie spodziewają się nawet, że ich dom otworzy swoje podwoje dla dodatkowych gości: dwojga młodych ludzi, którzy swym przybyciem wniosą w jego życie zupełnie nowe kłopoty, zawirowania i intrygujące wydarzenia.
W książkach Hanny Ożogowskiej cenię szczególnie dwa elementy. Pierwszy to oczywiście postaci. Bohaterowie jej książek są niezwykle dobrze scharakteryzowani, posiadają bogate osobowości, są niezwykle różnorodni i ciekawi. W "Uchu od śledzia" widać to doskonale. Spróbujmy zdjąć na chwilkę jedną ze ścian budynku i zajrzyjmy do poszczególnych pomieszczeń. Państwo Szafrańcowie, Leontyna (cóż za piękne imię, wyrażające dostojność, klasę i piękno czasów minionych) i jej mąż to właściciele domu. Pani Leontyna wciąż żyje przeszłością i wspomina dawne czasy narzekając na obecne i na brak swobody we własnym przecież mieszkaniu. Jej mąż to spokojny i radosny staruszek śpiewający kujawiaka i z wielką dbałością pielęgnujący ogródek. Państwo Piotrowscy - rodzina z dwójką dzieci, z których starsze, Witka, czytelnik pozna bliżej. Pani Aniela, pielęgniarka z sercem na dłoni, dbająca równo o wszystkich i dla wszystkich tak samo serdeczna. Pani Tołłoczko, nauczycielka, schorowana i zniechęcona, bardzo wymagająca dla uczniów. Pan Czernik, kawaler, mechanik złota rączka, lubiący zbyt często zaglądać do kieliszka.
I dwie nowe osoby, nowi lokatorzy: Michał, zbuntowany nastolatek, który staje okoniem do wszystkiego i wszystkich oraz sierota Agnieszka, którą los rzuca tam, gdzie akurat ma kaprys.
Wszystkie te postaci odgrywają znaczącą rolę w wydarzeniach toczących się w domu na Powiślu, a nakreślone są w tak charakterystyczny sposób, że czytelnik musi się do nich ustosunkować. Te osoby i ich zachowania budzą emocje i wzruszenia oraz zainteresowanie ich losem. Niektóre z nich bawią, inne irytują, jeszcze inne intrygują i uczą dając przykład swoich doświadczeniem bądź podejściem do życia.
Drugim ważnym i cenionym przeze mnie aspektem książek Ożogowskiej jest tło akcji. Czytelnik spaceruje po Warszawie wraz z bohaterami, poznaje Powiśle, Mokotów, szkołę, w której uczą się Agnieszka, Witek i Michał, lokalny koloryt i klimat okolicznych ulic, zakamarków, podwórek, dzięki czemu wyobrazić może sobie doskonale ówczesny wygląd stolicy.
Nie mogę nie wspomnieć też o języku i dialogach, które są wspaniałe i rewelacyjnie oddają osobowość postaci i ich temperament. Autorka ma niezwykły dar wkładania w usta każdego z bohaterów pasującego mu języka, indywidualnie dobranego. Powiedzonka Michała, którymi sypie jak z rękawa, bawią i potwierdzają znaną dobrze maksymę, że "nie masz cwaniaka nad Warszawiaka". I chociaż Michał pochodzi z Łodzi, a do Warszawy trafia pchnięty palcem losu, to przecież Warszawa urzeka go, tak jak urzekła niegdyś mnie dzięki książkom Hanny Ożogowskiej. A teraz zauroczenie wróciło. Zarówno książką i jej stylem, jak i uroczą stolicą.
Czy na tym zakończy się mój powrót do książek Hanny Ożogowskiej?
Ucho od śledzia! :-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja zacząłem powrót od Pieczęci, ale Głowa i Ucho też są świetne :)
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/pansamochodzikfanclub
Też w dzieciństwie zaczytywałam się książkami Pani Ożogowskiej:)
OdpowiedzUsuń"Ucho" odświeżę jesienią (wydanie z serii "Biblioteka Młodych"). Ostatnio wpadła mi w ręce jedna z pierwszych, nieznana szerzej powieść Ożogowskiej, ale to na razie tajemnica. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego powrotu na bloga :)
OdpowiedzUsuń