Czy jesteście
ciekawi dalszych losów sympatycznych, inteligentnych i elokwentnych sióstr Borejko? Jeśli
tak, to zapraszam do przyjrzenia się im bliżej na stronach kolejnej części
cyklu, czyli:
„Pulpecja”, jak
wskazuje tytuł, koncentrować powinna się na postaci najmłodszej z Borejkówien –
Patrycji, tymczasem rozpoczyna się spektakularną sceną ślubu Idy. Scena ta
obfituje, jak zwykle u Musierowicz, wieloma zabawnymi epizodami, jakim był na
przykład brak kluczy do mieszkania i nerwowe przytupywanie gości weselnych,
brnących po kostki w śniegu i trzęsących się z zimna, przed kamienicą na Roosevelta.
I dopóki autorka opisuje to właśnie wydarzenie, wraz z jego smaczkami i
kolorami (perypetie gospodarzy i gości, nietuzinkowe przysmaki przygotowane na przyjęcie, oryginalne żarty Pyzy i Tygryska), dopóty jest wyłącznie dobrze,
ciekawie i zabawnie. Potem jest już niestety gorzej. „Pulpecja” jest, moim
zdaniem, jedną z najmniej udanych książek Jeżycjady. Czytam ją niejako „z
marszu”, ciesząc się już bliskim spotkaniem z Aurelią i Konradem w następnej
części. Ale o niej niebawem, a tymczasem napiszę jeszcze kilka zdań o
„Pulpecji”.
Otóż Patrycja
uczęszcza już do klasy maturalnej i (o zgrozo!) grozi jej oblanie tego ważnego
egzaminu, o czym w jej domu rodzinnym zdaje się nikt nie wiedzieć. I tutaj
czytelnik zastanawia się, jak to możliwe, że w tak ciepłej i kochającej się
rodzinie, w mieszkaniu pełnym domowników, możliwe jest, aby ktoś przez kilka
miesięcy pozostał całkiem sam ze swoimi problemami … Sytuacja co najmniej
dziwna. Wytłumaczyć ją mogą chyba tylko słowa ojca Borejki, który na wieść o
rzeczywiście oblanej przez Patrycję maturze, reaguje w następujący sposób:
„Patrycjo, czy prawdą jest
to, co słyszę? Jeśli tak, to wytłumacz mi, proszę, jak to się stało, że
inteligentna dziewczyna o doskonałym wzroku i słuchu, nienagannym stanie
zdrowia i bogatej bibliotece rodzinnej mogła nie zdać czegoś tak prostego jak
egzamin maturalny. ”
Być może po
prostu dla rodziców i sióstr Patrycji już sam fakt przyjścia na świat w
rodzinie Borejków powinien być gwarancją zdania egzaminu dojrzałości i to co
najmniej w wynikiem bardzo dobrym, zaś o żadnych problemach i zagrożeniu mowy być nie może.
Akcja
„Pulpecji” oscyluje wokół sercowych perypetii tytułowej bohaterki i jest przez
to uboga i monotematyczna.
Owszem,
znajdziemy w książce również i ciekawsze momenty, na przykład początki
rozkręcania biznesu florystycznego przez Tomcia i Baltonę, perełki
słowno-sceniczne w wykonaniu Pyzy i Tygryska, czy też wątek przyjaźni Pulpecji
i Romy. Tylko, czy rzeczywiście była to przyjaźń czy raczej znajomość
kontynuowana niejako siłą przyzwyczajenia?
Jedynie scena spotkania Patrycji i Baltony nad jeziorem broni się swoją sielskością i urokiem przyrody, a także bliskością dwojga osób, nie ratuje ona jednak całej książki.
„Pulpecja”
wyjątkowo się Małgorzacie Musierowicz nie udała (a może dlatego tak ją
odbieram, że Patrycja Borejko jest najmniej lubianą przeze mnie siostrą?), ale
nie zmienia to faktu, że następujące po niej „Dziecko piątku” jest jednym z
najlepszych tomów cyklu i niedługo będę miała przyjemność o nim napisać.
Naprawdę??? Bardzo lubię Pulpecję. I jako książkę i jako bohaterkę. Taka niby zwykła (odstająca od intelektualnych indywidualności w rodzinie Borejków), ale pełna ciepła i nieco zagubiona. U mnie zajmuje miejsce 6/19.
OdpowiedzUsuńNo i zapomniałam się podpisać. Pozdrawiam; Berta
UsuńPulpecja i Baltona :) Pan Niziurski byłby dumny z pani Musierowicz :)
OdpowiedzUsuń