Od wielu, wielu lat część każdych letnich wakacji spędzam w
małej, uroczej nadbałtyckiej mieścinie niedaleko Darłowa. W tym roku byłam tam również. I, jak co roku, tak i teraz, przynajmniej jeden dzień musiałam spędzić snując się po deptaku i zakamarkach małych darłowskich uliczek, które tak bardzo lubię. Jednakże dopiero
niedawno dzięki koledze z forum http://www.pansamochodzik.cba.pl/ i jego zagadce (dziękuję, Kynokephalos)
dowiedziałam się, że to niewielkie, ale piękne miasteczko zostało opisane przez
Leopolda Tyrmanda w jednej z jego powieści. Powodowana ciekawością, a także zachęcona opinią kolegi, od razu zamówiłam jeden egzemplarz i przeczytałam jednym tchem:
„Siedem dalekich rejsów” to, przyznam z niejakim wstydem,
moje pierwsze spotkanie z prozą Tyrmanda i muszę stwierdzić, że było to spotkanie niezwykłe i poruszające. Na pewno z gatunku tych, które na własny użytek nazywam "magicznymi". Niewielu literatów pisze w sposób, który swoim kunsztem drąży moją czytelniczą duszę i wywołuje lawinę myśli i rozważań, odzywających się potem jeszcze długo wyraźnym echem, niczym dzwoneczki z Chatki Ech należacej do Panny Lawendy (tak pięknie opisanej przez Lucy Maud Montgomery w "Ani z Avonlea"). Kiedyś pisał tak między innymi Melchior Wańkowicz. Teraz w taki sposób, taką piękną, a jednocześnie prostą prozą, czaruje chyba jedynie Wiesław Myśliwski.
Ale dzisiaj ma być o Tyrmandzie.
Po pobieżnym przejrzeniu opinii na temat tej powieści, spodziewałam się książki z gatunku przygodowych z poszukiwaniem zabytku historycznego w tle. Nic bardziej mylnego.
Tyrmand wybiera małe portowe miasteczko na tło do ukazania relacji między kobietą a mężczyzną, ralacji narodzonej niespodziewanie i niejako niechcianej przez obie zainteresowane strony. Ktoś porównał dzieło Tyrmanda do utworu teatralnego i przyznam, że to chyba najtrafniejsze sklasyfikowanie formy utworu. Mało mamy tutaj opisów scenerii, jedynie tyle, aby wprowadzić czytelnika w klimat wczesnej wiosny w nadmorskim miasteczku w pierwszych powojennych latach. Akcja rozgrywa się bowiem w roku 1949 i obejmuje jedynie trzy dni. Również opisy dramatis personae ograniczone są do niezbędnego minimum, nie dowiadujemy się o nich wiele, co pozostawia nam szeroki margines dla wyobraźni, a także nadaje akcji i bohaterom posmak tajemnicy. Powieść bazuje głównie na dialogach. Inteligentnych, błyskotliwych, niebanalnych, pobudzających zmysły i wyobraźnię czytelnika. Dialogach, które drążąc i pobudzając, nie odkrywają jednak zbyt wiele. Tyrmand był wielkim erudytą i fakt ten znajduje odzwierciedlenie w każdym zdaniu "Siedmiu dalekich rejsów".
O czym opowiada "Siedem dalekich rejsów"?
Otóż pewnego wiosennego dnia roku 1949, na darłowskiej stacyjce kolejowej spotyka się dwoje dorosłych ludzi: Nowak, który przedstawia się jako dziennikarz (ale do końca pozostaje kimś, czyja przeszłość owiana jest mgłą tajemnicy) oraz Ewa Kniaziołęcka, historyk sztuki, która przyjeżdża do Darłowa w celach służbowych. Oboje interesują się słynnym, zaginionym podczas wojny zabytkiem sztuki: tryptykiem Eryka Pomorskiego. Każde z nich oczywiście ma własne plany co do tego unikatu. Między Ewą a Nowakiem od początku wyczuwalne jest napięcie, które ze strony na stronę wzrasta w tempie jednostajnie przyśpieszonym. Obie te osoby prowadzone są przez autora niejako osobnymi torami; spotykają się z mieszkańcami miasteczka w sobie tylko wiadomych celach, prowadzą ciekawe rozmowy, spacerują po Darłowie, ale przecież ich drogi splatają się wyjątkowo często, a ich wzajemna relacja jest głównym wątkiem powieści.
Dodatkowego smaczku treści nadają postaci drugoplanowe, o których, jak wspomniałam wcześniej, nie dowiadujemy się od autora zbyt wiele, ale które wtapiają się idealnie w klimat małego prowincjonalnego miasteczka i stają się niejako dodatkowym tłem dla ukazania głównego wątku.
Bo czyż nie jest kimś typowym Madame Kraal, samotna kobieta prowadząca hotel i tęskniąca za dawnymi, lepszymi czasami? (Swoją drogą, czy to nie dziwne, że dawne czasy jawią nam się zawsze jako te "lepsze" od obecnych?) Czyż nie czujemy sympatii do Anity, pokojówki, która żyje dniem dzisiejszym i cieszy się z najdrobniejszych rzeczy? Czy nie intryguje nas bogaty makler okrętowy, Leter, który z pozoru wydaje się szczęśliwym człowiekiem, a tak naprawdę skrywa głęboko swój dramat i chęć ucieczki? Te postaci są bardzo ludzkie i wiarygodne. I proza Tyrmanda jest właśnie taka: wiarygodna i bardzo bliska czytelnikowi.
"Siedem dalekich rejsów" czyta się szybko i ze smakiem, delektując się każdym słowem i żałując, że książka tak szybko się kończy.
Polecam serdecznie wielbicielom literatury z wysokiej półki.
Sprawdź i obejrzyj Yvonne film Jana Rybkowskiego "Naprawdę wczoraj" - nie pożałujesz.
OdpowiedzUsuńJeśli to Twoje pierwsze spotkanie z Tyrmandem, ciekaw jestem co napiszesz, gdy przeczytasz jego najlepszą powieść "Zły."
Polecam i pozdrawiam :)
Ten film jest na podstawie książki?
OdpowiedzUsuńDo "Złego" przymierzam się od dłuższego czasu i jakoś mi z nim nigdy nie po drodze.
Ale kiedyś na pewno sięgnę i po tę pozycję, szczególnie teraz, gdy "Siedem dalekich rejsów" pobudziło mój apetyt na prozę Tyrmanda.
Pozdrawiam serdecznie i jako ciekawostkę dodam, że za kilka dni powinien pojawić się na moim blogu wpis z dedykacją dla Ciebie :-)
Zły jest doskonały.... Czytałam wielokrotnie i ciągle mi mało.
OdpowiedzUsuńTak: http://pl.wikipedia.org/wiki/Naprawd%C4%99_wczoraj - Z Łapickim :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekaw tej ciekawostki i dedykacji. Ciekaw jestem z jakiej to okazji :)
Ps. Zapomniałbym: https://www.facebook.com/pansamochodzikfanclub